... gdy nie działa główne forum Warhammer PBF
Użytkownik
Nawet jak się uwolnimy to będziemy musieli walczyć z opancerzonymi po zęby strażnikami tego przybytku. A nawet jak zwiejemy to za świątynią czeka nas zła tłuszcza i strażnicy... to wygląda po prostu fatalnie...
Siadam. Próbuje wykorzystać swoją zręczność do przerzucenia rąk przez nogi tak by znalazły się mi z przodu. Skręcam się, zginam, podkurczam nogi...
Offline
Algrom rozglądając się znalazł wystający ze ściany pordzewiały kawałek metalu. Chyba kiedyś tu były zamontowane jakieś okowy i łańcuchy. Może da się przeciąć więzy tarciem o ten kawałek.
Offline
Użytkownik
(a o mnie to już nie napiszesz, co?)
Offline
Ruszam nadgarstkami, aby odzyskać czucie. Teraz szukam czegoś, czym mogę rozciąć więzy pozostałych. Jeżeli coś takiego znajduję, to uwalniam towarzyszy. Jeżeli nie, podchodzę do drzwi i uważnie je oglądam.
Offline
Jeżeli krasnolud nie uwolni mnie z więzów, podchodzę do ściany i próbuję pozbyć się ich w ten sam sposób co on.
Offline
Spoglądam na towarzyszy... Staram się ruszyć, jednak zaraz znów potężne pieczenie paraliżuje całe ramię. Nie da rady... Siedzę. Ta cisza... więzienna cisza. On zrobi z nami co chce, nie mamy szans... Nie nie myśl o tym.
-Nawet nas nie wysłuchał... i jeszcze ten podstęp. Wyznawcy Ulryka brzydzą się podstępem, a ci potraktowali nas jak stado zwierząt. Dlaczego nie zabili od razu, albo nie nakazali tego straży?- Mówię, byle tylko przerwać tę grobową ciszę, przerywaną szuraniem sznura i ruchami elfa.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-02 20:55:34)
Offline
Robię to co Jonathan i czekam na swoją kolej do rozcięcia więzów. Klęcząc koło niego mówię półgłosem.
- Wybacz, ale nie chowałem dodatkowych ostrz, bo nie sądziłem, że zdradzi nas przyjaciel. Ale widzę teraz, że zdarza się to nazbyt często.
Offline
Aed nagle przełożył ręce pod nogami. Bolą go od tego ręce. Jonathan przeciął więzy tak jak wcześniej Algrom.
Krasnolud przyjrzał się drzwiom. Wielka krata z zamkiem. Przydałby się wam teraz Lomors...
Offline
Użytkownik
Jasny gwint... zaniedbałem się. I to bardzo... będę musiał poćwiczyć w przyszłości, jak w ogóle z tego wyjdę.
Próbuje teraz uwolnić się z więzów. Pomagam sobie nogą, staram się wykorzystać swoją szczupłość przy uwalnianiu się z więzów.
Offline
Zajmuje poprzednie miejsce Jonathana przy wystającym kawałku metalu i piłuję więzy.
Ostatnio edytowany przez Marcus (2011-03-02 21:11:57)
Offline
W momencie, w którym Av Fen uwolnił się z więzów, metal wyrwał się ze ściany i dwa bezużyteczne kawałki upadły na ziemię z brzdękiem. No i tyle było z cięcia lin...
Algrom gapi się na drzwi. Zawiasy mocne, raczej kopanie czy uderzenie w te drzwi od wewnątrz tylko kogoś zaalarmuje.
Offline
Podchodzę do związanych jeszcze towarzyszy i próbuję ich rozwiązać. Gdybym nie dał rady dłońmi próbuję przeciąć ich więzy kawałkami metali ze ściany.
Offline
Użytkownik
Rozmasowuje ręce.
- Dobry początek. Ciekawe teraz tylko jak się stąd wymkniemy... - mruknąłem do kompanów.
Kombinując tak zastanawiałem się, czy mam dość sił by uleczyć dwóch towarzyszy... i czy nie zemdleje od tego.
Offline
- Mimo, że nie mamy broni, to cały czas mamy magów. Całe szczęście. W najlepszym wypadku wystarczy zabić lub obezwładnić choć jednego strażnika by zdobyć jakąś broń... Bo albo będziemy coś robić, albo czekać aż sami przyjdą, ale obie wersje kończą się walką.
Mówię półgłosem do towarzyszy.
Offline
Dobrze, rozwiążemy sprawę potem. Trzeba się stąd wydostać. Uwolniony z więzów, wstaję. Zaczynam badać ściany, może są gdzieś poluzowane kamienie? Nadzieja głupca, jednak... Sprawdzam też podłogę, może jest coś przydatnego?
-Musimy spróbować. Arcykapłan wkrótce wróci, a wtedy marny nasz los.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-02 21:33:26)
Offline
Użytkownik
Po chwili zdecydowany na prawie wszystko wstaje. Zaczynam pruć materiał z mojej koszuli na rękawach.
Podchodzę do Leonarda.
- Nie możemy tego odwlekać - powiedziałem i wręczyłem mu kawałki mojej koszuli - Teraz spróbuje cię uleczyć. Wyjmiesz bełt, a ja zacznę inkantację. Jak nie wyjdzie to zaczniesz tamować krew tym, co ci dałem.
Splatam magię. Rzucam zaklęcie uzdrowienie wtedy kiedy Leonard wyrwie bełt ze swojego ramienia (robię to do skutku, PS w razie krytycznej porażki).
Offline
- Hiełofancie, das ładę ulecyć mnie do końca? Mam pomysł, jak się stąd fydostać, alę musę mówić nolmalnie, by móc zucać cary.
Spoglądam na Aeda, mając nadzieję, że mi nie odmówi.
Offline
Użytkownik
- Uleczę cię, po Leonardzie. Jak zemdleje to macie mnie ocucić. Nie liczą się metody - odparłem do maga i reszty.
Offline
Leonard wyszarpnął bełt i zawył. Aed rzucił natychmiast zaklęcie.
Leonard +6 PŻ! (ż.10)
Elf zachwiał się i jęknął. Nie zemdlał jednak. Był zbyt zdenerwowany by mdleć. Leonard przestał czuć już całkiem ból. Zatamował krwotok z dziury w ramieniu.
Algrom spojrzał przez kraty. Obrócił głową w prawo. Ściana. Końcówka korytarza. Wasza cela jest ostatnią celą po prawej w korytarzu. Obrócił głowę na wprost - krata do kolejnej celi. Jest jednak za ciemno by stwierdzić czy ktoś tam jest. Obrócił w lewo. Korytarz, lecz kraty nie pozwalają wyjrzeć dalej.
Offline
Użytkownik
- Cholera. Chyba jednak będziecie mnie cucić... - mruknąłem zły i starałem się odegnać uczucie słabości. Podchodzę powoli do Jonathana. Biorę głęboki wdech.
- Będę za to żałował... - splatam magię i nawet nie myśląc o tym jak za chwilę słabo się poczuje rzucam kolejne uzdrowienie. To ma byś najlepsze uzdrowienie jakie w życiu wykrzesam! Robię to do skutku!
Offline
Podchodzę do krat w drzwiach. Może moja chudsza twarz będzie w stanie wypatrzeć więcej.
Offline
Jonathan: masz już max (ż. 14)
Błysnęło na całą celę, to było naprawdę najlepsze uleczenie jakie Aed z siebie wyrzucił w strumieniach magii. Jonathan poderwał się obmacując twarz i ciało. Ani jednej rany! To cud! Nawet blizny zniknęły. Wsadził palce w usta. Cóż... paru zębów nadal nie ma po ciosie pałką. Jonathan stoi i czuje się tak dobrze jak jeszcze nigdy.
Aed leży z rozrzuconymi rękami i nogami. Z nosa, oczu i uszów wycieka mu powoli krew. Nie rusza się.
Av Fen wyjrzał z celi. Ledwo przecisnął głowę przez kraty. Korytarz jest długi. Widać jeszcze trochę drzwi. Każde są vis a vis siebie. Końca korytarza nie widać.
Cofnął głowę... lecz... o kurwa, utknęła między kratami!
Offline
- Ha! Jestem na powrót sobą! Prawdziwym magiem, jak dawniej.
Radość znika nagle, tak jak się pojawiła, gdy wzrok mój pada na leżącego bez przytomności Hierofanta. Pochylam się nad nim i lekko poklepuję dłonią po policzkach.
Offline
Tak... Nareszcie! Dotykam swojego ramienia. Magia to świetne sprawa... Wtedy spoglądam na padającego hierofanta. Niech to wszystko... Klękam nad Aedem. Sprawdzam, czy ma gorączkę. Staram się jakoś go ocucić, poklepując po twarzy.
Offline
(Nie pisałem, że ją przesadzam na drugą stronę, bo nie wiedziałem, czy pręty byłyby w takiej odległości. Miałem nadzieję wsadzić głowę tylko trochę.)
Offline
Nie budzi się. Klepiecie go po policzkach. Z nosa wciąż mu leci krew i wpływa do ust.
(Marcus, ale "trochę" zmieniło się w coś takiego :D Teraz myśl jak się uratować, następnym razem napiszesz precyzyjniej)
Offline
Wyciągam głowę na siłę nawet jeśli urwie mi to uszy.
(Wystarczająco dokładnie?)
Offline
Klękam przy Aedzie, przechylam go na bok, by nie zakrztusił się krwią i przytrzymuję w tej pozycji. Mam nadzieję, że się ocknie i nic mu nie będzie, poza osłabieniem.
Offline
Algrom podszedł do drzwi i w tym momencie Av Fen wyrwał głowę z pomiędzy prętów. Zabolały go uszy. Teraz pulsują tępym bólem. Algrom spojrzał, wytężył wzrok.
Cholera, gówno widać... ale chyba ktoś tam siedzi pod ścianą. Zarys sylwetki...
Aed wciąż się nie budzi.
Offline
Rozmasowuję obolałe uszy. Cholera, że też musiałem wsadzić tam głowę...
Rozglądam się za kratą okienną. Może jest jakaś mała przy suficie.
Offline
Czekając na powrót Hierofanta z krainy Morra, obiecuję sobie w duchu, że przy najbliższej sposobności nauczę się zaklęcie uleczającego. Choćby najprostszego. Oprócz zadawania śmierci, warto też umieć przywrócić kogoś do życia. Tak właśnie zrobił Aed i jestem jego dłużnikiem. Obecna sytuacja sprawia, że czuję się bezsilny, nie mogąc mu pomóc.
Offline
Siedzę nadal przy Aedzie, interweniując w razie, gdyby coś się stało. Kieruję swoje oczy to na zimne mury, to na teren za kratami. Ciekawe, ile nam jeszcze zostało... Musi być jakieś wyjście. To nie może być koniec. Nie taki. Jedyne miejsce śmierci, jakie jestem w stanie zaakceptować, to pole walki, ewentualnie publiczna egzekucja. Nie ciemne lochy, umieranie na zimnej podłodze jest... niezbyt przyjemne.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-03 17:41:45)
Offline
Użytkownik
Czułem się... fatalnie. Przesadziłem.
Kaszlałem i plułem na podłogę ohydną ciecz palącą gardło. Czułem ból w oczach, nosie.
Po wypluciu wszystkiego głęboko oddychałem. Próbowałem wstać, ale mi wybitnie nie szło...
- Gdzie... jesteśmy?
Offline
Oddycham z ulgą na widok powracającego do przytomności Aeda. Pomagam mu przesunąć się pod ścianę i oprzeć się plecami o nią.
- Jesteśmy... niestety, nadal uwięzieni w celi. Na szczęście odzyskałeś przytomność. Wyglądało to bardzo poważnie, ten krwotok i w ogóle. Wiem, że to przeze mnie. Jestem wdzięczny za uleczenie. W ten sposób po raz kolejny stałem się twoim dłużnikiem. Czas pokaże, czy uda mi się odwdzięczyć.
Offline
- W lochu Aedzie. Zamknięci przed światem. Na razie jesteś bezpieczny.
Mówię do towarzysza pochylając się nad nim. W końcu klękam obok niego i siadam na swoich piętach.
Offline
Użytkownik
Oparty o ścianę dalej głęboko oddycham. Byłem bardzo wyczerpany. Wątpiłem czy wstanę, a tym bardziej czy wykrzesam jeszcze coś z siebie.
- Nie masz za co dziękować - odparłem słabo do maga - To był mój obowiązek... żałuje, że jestem tak słaby, że... nie mogę was wszystkich wyleczyć.
Powstrzymuje mdłości, które nadeszły falami wraz z próbą mówienia. Spojrzałem się na tancerza.
- Bezpieczny to ja będę z dala od tego miejsca... przeklęci ludzie... przepraszam Jonathan... to nie było do ciebie... ehh...
Offline
-Rad jestem, że wstałeś, Aedzie, dziękuję za te ramię, jak nowe.- Spoglądam za kraty. Rozmyślając, podchodzę do nich. Nie uciekłem z wielu więzień, jednak... nasłuchałem się paru historii. Na przykład tej, o rozwaleniu kraty własną głową..., czy wybudowaniu własnego tunelu pod lochami... Nie. Dotykam kraty, przebiegam palcem po stali. Cholera, to nie jest zwyczajne więzienie. Świątynne podziemia, otoczone przez wrogich kapłanów, strażników... My bez broni, jeden mag ledwo żywy. Bez strat się nie obejdzie, jeśli w ogóle opuścimy tą świątynię. Wzdycham.
-Teraz... musimy się stąd wydostać. Zostaniemy tu- zginiemy. Czy któryś z was... może wywołać potężny hałas? Grzmot, huk... może zaklęcie?- Spoglądam na Jonathana, zaraz potem na hierofanta. Nie... lepiej, żeby Aed nie czarował.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-04 19:15:58)
Offline
Użytkownik
- Znam zaklęcie... którym mogę wywołać obojętnie jaki odgłos. Ale nie wiem jak głośny - odparłem już pewniejszym głosem, powoli przełamując słabość determinacją - Ale nie wiem czy znowu nie zemdleje...
Offline
- Słuchajcie! Czas gra na naszą niekorzyść. Musimy wydostać się stąd jak najprędzej. Jeżeli nikt nie ma planu, jak to zrobić, posłuchajcie mego pomysłu. Gdzieś tam musi być strażnik. Trzeba go zwabić. Gorzej, jeżeli przyjdzie ich więcej, ale i tak nie mamy nic do stracenia. Tak więc, robimy hałas, przychodzi strażnik. Rzucę na niego czar, pod wpływem którego najdzie go nieodparta ochota rozkwaszenia mordy..., hmm... powiedzmy... krasnoludowi. Na przeszkodzie stanie mu jedynie krata. W szale otworzy ją i rzuci się na Algroma. Będzie trzeba go obezwładnić lub zabić. Myślę, że Algrom będzie w stanie poradzić sobie z nim nawet gołymi rękoma. Chyba jest wystarczająco wściekły zaistniałą sytuacją. W każdym bądź razie, jeśli to się powiedzie, to będziemy mieli otwartą drogę ucieczki i broń, przynajmniej dla jednego z was.
Przyglądam się towarzyszom.
- Co wy na to? Jeśli macie inne pomysły, walcie. Wybierzemy najlepszy.
Offline
Użytkownik
Rozmyśliłem pomysł Jonathana...
- Może wypalić... gorzej jak strażnik oprze się zaklęciu... wtedy krzyknie i mamy problem...
- Jednakże przy moim stanie i innych to chyba najlepsze czym dysponujemy - odparłem z westchnieniem - Ale proszę o jedno... nie zabijamy bez potrzeby. Nie róbmy z siebie rzeźników szukających zemsty.
- Ja nie mam zastrzeżeń. I plan jest dobry. Av? Leonard? Algrom? Zgadzacie się? - pytam się.
Offline
- Powiedzcie tylko kiedy. Jestem do dyspozycji...
Wstaję i podchodzę do drzwi. Staję przy nich.
Offline
-Do dzieła. Chcę znów zobaczyć słońce...- Ukrywam się w przestrzeni między drzwiami, a ścianą tak, żeby nikt z zewnątrz nie był w stanie mnie zobaczyć.
Offline
- Zaczynajmy więc.
Zbliżam się do kraty i splatam magię. Następnie rzucam czar Odgłosy. (1 kostka) Powietrze przeszywa rozdzierający dźwięk piłowanych metalowych prętów. Jest bardzo głośny, gdyż nie wiem jak daleko znajdują się strażnicy.
- To powinno ściągnąć tu strażników.
Staję pod ścianą, metr od kraty. Ponownie splatam magię i czekam.
Ostatnio edytowany przez Ravin (2011-03-05 12:54:22)
Offline
Użytkownik
Ja leżę pod ścianą tam gdzie jestem... jedynie co robię to splatam magię. I czekam zbierając siły.
Offline
Użytkownik
Idzie... leżę pod ścianą dalej. Nie ma miejsca bym się schował, więc lepiej już będzie jak będę tam gdzie jestem. Ręce chowam za plecami.
Offline
Czekam na wejście strażnika. Kiedy wejdzie rzucam się na niego od tyłu i wskakuję mu na barana dusząc by nie mógł krzyczeć. Czekam, aż kompani go załatwią.
Offline
Jeśli nie splotłem magii wcześniej, robię to teraz. Po czym rzucam na strażnika Gniew (2 kostki, PS w razie przekleństwa) Sprawiam, że chce zaatakować Algroma.
Offline
Wszystko zdarzyło się cholernie szybko. Strażnik otworzył drzwi i przygotował pałkę do zlania któregoś z was. W tym momencie magia próbowała nim zawładnąć, lecz on się jej nie poddał. Algrom ruszył do biegu, Av Fen skoczył.
Tancerz zawisł na strażniku, lecz ten jako że wielkiej był siły, to przerzucił elfa przez siebie i prawie razem upadli. W tym momencie wparował na niego Algrom i obaj uderzyli o ścianę. Szamoczecie się straszliwie!
Offline
Użytkownik
Próbuje wstać... odchodzę jak najdalej od szamocących się.
Offline
Wstaję szybko i staram się nabrać tępa, a potem przeskoczyć nad krasnoludem i zadać strażnikowi cios obunóż z wyskoku.
Offline
Błyskawicznie rzucam się w stronę wyjścia i wybiegam z celi, zanim strażnik wstanie i będzie próbował ją na powrót zamknąć. Gdy znajdę się na korytarzu, porażam strażnika. (2 kostki, PS w razie przekleństwa)
Offline
Kiedy tylko nadarzy się okazja zabieram strażnikowi broń jakąkolwiek ma.
Offline
(Chciałem czekać na Hurgara i Ibena, ale minęło już 24 godziny)
Av Fen wykopał broń strażnikowi, kiedy ten szamotał się z magiem ognia, któremu nie wyszło zaklęcie!
- Wy skurwiele! - krzyknął i zaatakował Jonathana, który kucając uniknął rozkwaszenia twarzy pięścią.
Offline
Podnoszę szybko broń i walę nią strażnika po głowie z całej siły ile razy am radę.
(Jaka to broń?)
Offline
Nie wstając, uderzam natychmiast w strażnika Żądłem. (2 kostki, PS w razie przekleństwa)
Nie w twarz, tylko nie w twarz! Niech nikt, nigdy więcej nie warzy się uderzyć mnie w twarz!
Po wypuszczeniu Żądła, staram się odsunąć od przeciwnika.
Offline
("Strażnik otworzył drzwi i przygotował pałkę do zlania któregoś z was" - dokładne czytanie postów MG się kłania.)
Strażnik jak szmacianą lalką cisnął magiem ognia. Ten uderzył o otwartą kratę i dzięki temu strażnik uniknął ciosu Tancerza!
Magiczny pocisk uderzył w klatę strażnika tak mocno, że ten aż prawie upadł! Ale się trzyma!
Offline
Użytkownik
Wykorzystuje ten zamęt by wybiec chwiejnie z celi. Nie wchodzę w paradę moim towarzyszom i staram się uniknąć ciosów strażnika. Ruszam w kierunku którym przyszedł strażnik rozglądając się.
Offline
Staram się zajść strażnika z boku i rąbnąć go w całej siły w skroń. Musi nam się udać!
Offline
Nie chcąc zranić czarem, któregoś z towarzyszy, wycofuję się wgłąb korytarza. Tam, skąd przyszedł strażnik. W razie potrzeby, pomagam hierofantowi oddalić się od walczących.
Offline
Nie poprzestaję na tym niefarcie i poprawiam go waląc strażnika podwójnie pałą.
Offline
Wszyscy rzuciliście się na niego i po chwili strażnik, posiniaczony i pokrwawiony runął na ziemię nieprzytomny. Chyba ledwo żyje...
Aed i Jonathan wyszli z celi. Korytarz jest całkiem długi. Sześć celi, trzy po lewej, trzy po prawej - wszystkie vis a vis siebie. Na końcu korytarz skręca w prawo pod kątem 90 stopni.
- Hej... wy... - odezwał się słaby głos z ciemnej celi naprzeciwko waszej.
Offline
Ruszam powoli korytarzem, aż do zakrętu. Ostrożnie wyglądam zza rogu. Mam nadzieję, że nie nadbiegnie więcej strażników. Przyglądam się, dokąd prowadzi korytarz.
Offline
Upewniam się, że strażnik jest nieprzytomny. Przeszukuję go w poszukiwaniu broni. W tym samym czasie odpowiadam cicho więźniowi.
- Czego?
Offline
Użytkownik
Sprawdzam co jest w każdej celi. Nie przemęczam się zbytnio. Zbieram siły.
Offline
Oddycham głośno, obserwując czujnie strażnika. Padł... na pewno ich jest więcej. To dopiero początek... Wezmę broń... Szlag, Av Fen był szybszy. Trudno... poczekam. Zwracam głowę do źródła głosu. Powoli zbliżam się do krat, starając się dojrzeć być może naszego współwięźnia.
Offline
Użytkownik
Słysząc słowa krasnoluda i po chwili więźnia z celi wracam się.
- Nie ma czasu - odparłem - Weźcie mu klucze do celi i wsadźmy go tam, by potem nas nie zaszedł od tyłu czasem.
- Kim jesteś? - pytam się więźnia. Próbuje mu się przyjrzeć.
Offline
(A ja coś zobaczyłem, czy jeszcze nie doszedłem do końca korytarza?)
Offline
(Hurgar, jeśli już to O. F. :))
(Jeszcze nie dotarłeś, to długi korytarz)
Aed nagle rozpoznał postać w celi... to jeden z konnych. Ich dowódca. Mathias Hoffer. Leży pod ścianą cały we krwi i brudzie, pobity niemal na śmierć - pewnie na przesłuchaniu kapłanów Ulryka.
- Schwytali Jacoba... Bauera... Gdy pilnowaliśmy tych studni, Bauer odkrył gniazdo kultystów w pobliżu... bramy północnej... a dokładnie w piwnicy karczmy "Pod... Młotem i Korbaczem". Ich znak to zakrwawiona czaszka... i... tam była Księga... Straż go zgarnęła...
Chyba z wysiłku od mówienia zemdlał. Potrzebne mu natychmiastowe leczenie.
Offline
Słyszę jak uchodzi przytomność z naszego towarzysza niedoli.
-Aed? Możesz jeszcze...?- Zaczynam nieśmiało. Jasne, Aed jest już i tak wykończony, ale wplątaliśmy się to razem, Mathias jest równie cenny co każdy z nas. Szlag... Staram się otworzyć celę, w której siedzi Hoffer.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-07 21:53:06)
Offline
Podaję pałkę Algromowi, a sam zatrzymuję nóż.
- Lepiej żeby jak najwięcej osób miało jakąś broń. Nie jest to topór, ani młot, ale zawsze to przedłużenie ręki i twardy łamacz szczęk.
Szukam u strażnika kluczy do cel. Jeśli nie znajdę ich przy nim to może zostawił je w drzwiach kiedy otwierał naszą celę. Sprawdzam więc i tam. Staram się też zaciągnąć nieprzytomnego strażnika do naszej celi i i znaleźć wystarczająco długie kawałki uciętych sznurów z naszych więzów, by spętać strażnika, oraz go zakneblować.
Offline
Docieram do końca korytarza i sprawdzam, co kryje się za zakrętem.
Offline
Użytkownik
Skrzywiłem się. Jasny gwint... jak teraz znowu zacznę leczyć to najpewniej nie wstanę przez najbliższe kilka godzin...
Podchodzę do strażnika i przeszukuje mu kieszenie w poszukiwaniu kluczy do celi, o ile ma.
- To pewnie kult Khorne'a... pewnie... więc my musieliśmy trafić na kult Tzeentcha... muszą być jeszcze kulty Nurgle'a i Slaanesha - odparłem przy okazji przeszukiwania.
Offline
Znaleźliście kluczę i otworzyliście drzwi do celi. Niektórzy z was zajęli się strażnikiem, pętając go i kneblując. Jonathan dotarł do końca korytarza i wyjrzał ostrożnie.
Schodki na górę i otwarte drzwi drewniane prowadzące do kwadratowego pomieszczenia ze stolikiem, krzesłem i jakimiś mebelkami.
Mathias wciąż leży nieprzytomny.
Offline
Ostrożnie wchodzę po schodkach i zaglądam do pomieszczenia. Jeżeli nikogo tam nie ma, rozglądam się za czymś, co może się nam przydać.
Offline
Z pomieszczenia wychodzą też kolejne, metalowe drzwi. Przez okienko widać w nich długie schody na górę... to po nich was ciągnięto na dół.
W pokoju jest tylko stół i krzesło. Za stołem szafki. Na stole stoją dwie świece w świecznikach - wyglądających na ciężkie. Mogą się przydać jako broń. Leży też kartka papieru, a nawet kilka i coś nagryzmolone węglem. Strażnik z nudów sobie rysował. W szafce stoją dwie butelki wina, w tym jedna tylko w połowie zapełniona. Prócz tego są tu łachy dla przyszłych więźniów, oraz zapasowy pęk kluczy do każdej celi.
Offline
Użytkownik
Wchodzę do celi z Mathiasem. Otwieram kraty jeśli są zamknięte.
Przyklękam przy mężczyźnie i go dokładnie i ostrożnie opatruje. Sprawdzam jego stan i ewentualne szanse na przeżycie w takich warunkach.
Offline
Powinien przeżyć, lecz niewątpliwie trzeba go mocno opatrzyć. Teraz. Zaraz. Tylko jak go wyniesiecie stąd bez wzbudzania podejrzeń... i ciekawe czy ktoś prócz Liebnitza wie o waszym pojmaniu. Co z Ranulfem? Innymi kapłanami? Strażą?
Offline
Użytkownik
- Nie będę musiał go leczyć - odparłem - Ale będzie trzeba go nieść. I przy okazji okradniemy klasztor, po potrzebne są medykamenty... - dodałem prując materiał na mojej koszuli i zawijając go na świeżych ranach. Sprawdzam czy nie ma czasem gdzieś złamania. (eee... test leczenia? Nie wiem tylko czy on się na coś zna bez jakichkolwiek środków... więc nie śmiej się, że tak pisze. Po prostu szukam alternatyw, nie chce znowu mdleć...).
Offline
Biorę obie butelki wina i wracam do towarzyszy.
- Masz krasnoludzie, łyknij. Później może nie być czasu. - podaję pełną butelkę Algromowi.
Wchodzę do celi więźnia i podaję napoczętą butelkę Hierofantowi.
- Wlej mu trochę wina do ust. Może to go pokrzepi.
Offline
Użytkownik
- Zaraz... - odpieram do Jonathana opatrując go prowizorycznie. Po tym biorę wino i staram mu się go trochę wlać do buzi.
Offline
Spoglądam na butelkę Jonathana łapczywie. Wino... cholera, nie teraz. Napiję się, jak już stąd wyjdę. Jeśli nie wyjdę... wtedy sobie łyknę. Wchodzę do następnego pomieszczenia, rozglądam się. Hmm... Ciekawe, czy są tu inni więźniowie? Gdzieś muszą trzymać resztę kompani Mathiasa, jak nas od razu nie zabili. Zaś inni kapłani... kto wie, ilu wie o tym, co nas spotkało? Kto wie, jakie zamiary ma Arcykapłan? Teraz, tutaj, każdy może być wrogiem. Biorę świecznik, ważę go sobie w dłoni. Nada się... choć nie zastąpi miecza. Byle przetrwać najbliższą walkę, a broń się znajdzie. Wracam do reszty. Doglądam Mathiasa.
-Musimy się pospieszyć. Kto wie, kiedy strażnicy zmienią wartę...
Offline
Kiedy już upewnię się, ze więzy i knebel są wystarczająco mocne by utrzymać w miejscu i ciszy strażnika, wyjmuję nóż i idę w stronę dołu schodów prowadzących do wyjścia z lochu. Czatuję tam za kantem.
Offline
Użytkownik
(co z moim opatrywaniem?)
Offline
Gdy już Algrom opróżni połowę butelki, odbieram ją i sam pociągam kilka łyków.
- Na pohybel Liebnitzowi, kultystom i wszelkim przejawom chaosu!
Oddaję butelkę krasnoludowi i obserwuję starania Hierofanta.
Offline
Użytkownik
- Zrobiłem co mogłem. Teraz tylko trzeba liczyć na to, że jego organizm jest silny i wytrzyma trudy tego co mu zrobiono.
Biorę wino od maga i walę kilka razy lekko po policzku łowcę. Próbuje go ocucić.
Offline
Dla zabicia czasu sprawdzam stan noża. Czy jest ostry, dobrze wyważony i jak trzyma się w dłoni.
Offline
Hmm... a cóż to?Zachowując ostrożność, uchylam drzwi od skrytki i otwieram skrzynkę.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-09 08:45:23)
Offline
Użytkownik
- Obudź się na Sigmara! - mruknąłem zły tym, że marudzę za bardzo i dalej próbuje cucić łowcę. Sprawdzam dla pewności puls...
Offline
-Ha! Bogowie raczyli orzec, po czyjej są stronie. Patrzcie.- Pokazuję reszcie nasz ekwipunek. Biorę wszystkie swoje rzeczy. Gładzę z lubością po ostrzu miecza. Nareszcie... już nie dam sobie tak łatwo tego odebrać. Przypinam miecz, sztylet i kuszę.
Offline
Stojąc opodal, usłyszawszy wyrazy zachwytu kompanów zaglądam do nich.
- Adamananowi-na-Brionha niech będą dzięki...
Patrzę z błyskiem w koku na swój ekwipunek. Natychmiast go przyodziewam i przypinam oręż. Gdy to zrobię śpieszę do pozostałych wraz z ich ekwipunkiem, by im go wręczyć.
- Zobaczcie co znalazł Leonard...
Uśmiecham się do nich i podaję im ich własność.
Offline
Użytkownik
Bez słowa przyjmuje ekwipunek. I tak mam go za dużo... po tym wszystkim muszę zrobić porządkowanie go.
Dalej budzę łowcę... jasny gwint, nie zostawię go tu tak na pastwę losu.
Offline
Hoffer ocknął się i zaczął coś bełkotać. W końcu spojrzał na Aeda i położył mu ręce na ramionach.
- Musimy... dotrzeć do świątyni Sigmara. To jedyne bezpieczne miejsce teraz. Muszę się dowiedzieć co z Fischerem, naszym medykiem. Wiem, że zdołał zbiec. Musiał się więc udać do świątyni. Weźcie mnie pod ramiona...
Zaczął się podnosić i jęczeć z bólu.
Offline
-Chwileczkę...- Biorę kuszę i ładuję ją. Kiedy już będzie gotowa do wystrzału, chwytam ją w jedną rękę, na drugiej pozwalam się oprzeć Hofferowi. Czekam, aż ktoś wspomoże go z drugiej strony.
-Chodźmy... Czas podziękować Liebnitzowi za gościnę.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-09 16:32:22)
Offline
Biorę swoje rzeczy od Tancerza i sprawdzam, czy aby strażnicy czegoś sobie nie przywłaszczyli. Po przeglądzie ekwipunku, zakładam plecak chwytam kostur i jestem gotów do drogi.
Spoglądam na Hoffera.
- Może być ciężko się stąd wydostać, w takiej grupie. Twój stan nie jest najlepszy. Będziemy musieli poruszać się bardzo wolno. Chyba, że... hmmm.... Wypijesz to.
Sięgam do plecaka i podaję Hofferowi miksturę leczniczą.
- Powinieneś poczuć się lepiej i móc już chodzić o własnych siłach.
Offline
Użytkownik
Po chwili zastanowienia pomagam Hofferowi i pozwalam mu się też oprzeć o mnie. Ruszam kiedy wszyscy też to zrobią.
Offline
- Aye... Będziemy musieli wyrąbać sobie drogę do wolności...
Wyjmuję katanę i shuriken.
- Ruszajmy.
Offline
(Rav, odpisz ten eliksir)
Hoffer przełknął ciecz z fiolki i na twarz zaczęły mu powracać kolory. Wciąż jednak jest lekko ranny.
- Ruszajmy. - rzekł i wziął swoje rzeczy ze skrzyni. - Szczerze mówiąc wątpię by Liebnitz rozpowiedział całej świątyni o naszym pojmaniu. Musimy... powtarzam... musimy przemknąć przez świątynię cichcem. Schowajcie bronie, walczyć będziemy w ostateczności. I jeszcze jedno: jak najmniej tłumaczeń dla służących i innych kapłanów. Po wyjściu z budynku, natychmiast ruszamy do świątyni Sigmara. To niedaleko.
Ruszyliście na górę mijając pokój strażnika. Schody na wyższe piętro są długie i mroczne. Głęboko pod ziemią są te lochy...
Dotarliście na samą górę. Kolejne drzwi.
Offline
- Trzeba się jednak liczyć z tym, że natkniemy się na kogoś w świątynnych korytarzach. Dobrze byłoby mieć jakieś wytłumaczenie, co tu robimy, a nie od razu wdawać się w walkę ze zbrojną strażą. Później może nie być czasu na zastanowienie.
Offline
Chowam katanę i shurikeny. Wybieram nowo zdobyty nóż. Skradam się z towarzyszami.
Offline
Użytkownik
Kiwnąłem tylko głową na słowa łowcy. Szedłem dalej za drużyną podtrzymując Hoffer'a.
Offline
Bez broni? Cholera... więc czemu tą kuszę ładowałem? No nic. Zdejmuję bełt i luzuję cięciwę. Chowam kuszę. Podtrzymując z Aedem kapitana, idę, rozglądając się na wszystkie strony.
Offline
Nikt nie kwapił się na wymyślenie tłumaczenia, prócz Jonathana. Otworzyliście drzwi. Cisza. Korytarz w lewo, korytarz w prawo. Każdy kończy się jakimś zakrętem. Są tu też drzwi w prawym korytarzu, wyglądają jak do składzika.
Offline
Wymówka... jaka niby? Jak można wytłumaczyć obecność różnorodnie uzbrojonej bandy zabijaków w podziemiach świątyni? A może... mamy nadal papiery od Arcykapłana? Szukam ich po kieszeniach w swoim ekwipunku. Szukam tak, dopóki nie wejdziemy na rozwidlenie.
-Hmm... Zatem, którędy?- Pytam cicho, prawie szeptem. Nasłuchuję.
Offline
- Słuchajcie - mówię cicho - tam w szafce widziałem łachy więzienne. Jedna lub dwie osoby mogłyby się przebrać w nie. Mając dokumenty podpisane przez kapitana Shutzmanna, moglibyśmy powiedzieć, że na jego polecenie zabieramy więźniów. Jeszcze nikt nas nie zauważył, możemy wrócić i tak zrobić. Co wy na to?
Offline
Użytkownik
Na propozycje maga do mojej głowy wkradło się multum ,,ale'' co do tego planu.
- Hoffer ledwo stoi, połowa nas jest ranna... i naprawdę wątpię by ktokolwiek uwierzył nam nawet jeśli mielibyśmy dokumenty. A kapłani z tego co wiem są bardzo gorliwi i od razu by kazali nam iść do arcykapłana - odparłem zrezygnowanym tonem.
Offline
- Właśnie dlatego Hoffer grałby rolę jednego z więźniów. Dokumenty przecież mamy. Nakaz od Shutzmanna jest. Nie musimy dawać go do przeczytania. Wystarczy, że pokażemy jego pieczęć i podpis. Kapłanami mniej bym się przejmował. Zawsze możemy powołać się na Ojca Ranulfa. On potwierdzi naszą tożsamość. Wątpię, żeby Liebnitz wtajemniczył wszystkich kapłanów w zamiar pozbycia się nas. Bardziej obawiałbym się spotkania ze strażą świątynną. Podobnie jak Hoffer, uważam, że walka to ostateczność, ale skoro chcecie iść tak, jak teraz jesteśmy, to ruszajmy.
Offline
- Możemy to zrobić i bez łachów więziennych tłumacząc, że to więzień tymczasowy. Ewentualnie jeśli wszyscy sądzą, że warto sięprzebrać, to zawróćmy...
Odpowiadam na pomysł kompana.
Offline
-Nie ma czasu. Liebnitz może już być w drodze... Nie żebym nie chciał się z nim spotkać, ale może bez towarzystwa oddziału wojowników Ulryka...- Mówię, czekając na decyzję reszty.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-12 16:22:47)
Offline
- Oni... - robię chwilę przerwy, przywołując obraz wojowników - ...zginą pierwsi. Nie ma czasu, musimy się na coś zdecydować. Albo niektórzy przebierają się w więzienne łachy albo idziemy tak.
Offline
- Macie rację, zbyt wiele czasu już straciliśmy. Ruszajmy. Hoffer niech odda swą broń Leonardowi. Wyraźnie widać, że był torturowany, więc nie będzie musiał za bardzo się wysilać, by grać rolę więźnia.
Odcinam kawałek liny, którą mam w swoim ekwipunku i podaję Tancerzowi.
- Dla zachowania pozorów zwiąż Hofferowi ręce, tylko lekko, by w razie niebezpieczeństwa, mógł sam się uwolnić.
Odszukuję w plecaku nakaz od Shutzmanna i umieszczam go tak, bym natychmiast mógł po niego sięgnąć.
- Nie odzywajcie się za dużo, zwłaszcza ty, krasnoludzie. W razie co, prowadzimy śledztwo z rozkazu kapitana Shutzmanna w sprawie kultystów, spaczenia i mutacji w mieście. Więcej nie wolno nam powiedzieć i koniec.
Spoglądam na grupę, czy aby zaakceptują moje tymczasowe przywództwo, bo przez to ostatnio wystąpiły małe zgrzyty.
- Gotowi?
Offline
Związuję lekko nadgarstki Hofferowi tak jak prosił o to Jonathan. Skinąłem głową na znak, że gotowe.
Offline
Użytkownik
Kiwnąłem głową. Bo za wiele do dodania w tej chwili nie miałem.
Offline
Biorę broń od Hoffera. Coraz bardziej się niecierpliwię. Powinniśmy już stąd iść.
-Dalej.- Czekam, aż inni ruszą i idę wraz z nimi.
Offline
Mimo tego, że mieliśmy worki na głowach, staram się przypomnieć, jak skręcaliśmy, zanim dotarliśmy do celi. Jeżeli nic sobie nie przypomnę, ruszam korytarzem w prawo.
Offline
Kierując się intuicją ruszyliście cicho w prawo, prawym korytarzem. Skończył się schodami kręconymi prowadzącymi na górę. Na schodach było na szczęście pusto i nikt was nie zaczepiał. Napięcie i walenie serca powoli się ustatkowało u was i dotarliście do drzwi na końcu. Przez okienko w drzwiach widać dwóch kapłanów idących w waszym kierunku. Idą z rękoma na plecach i rozmawiają cicho o czymś. Do drzwi zostało im 30-35 metrów...
Offline
(Przez okienko w drzwiach widać było dziedziniec świątynny, czy kolejne wewnętrzne korytarze?)
Offline
- Nie ma co się zastanawiać, ruszamy. Tylko pamiętajcie, gęby na kłódkę.
Zdecydowanym ruchem otwieram drzwi i kieruję się wprost na kapłanów.
Offline
- Chwała Ulrykowi - odpowiadam. Po chwili zatrzymuję się i odwracam do kapłanów.
- Bracia, czy moglibyście nam pomóc? Wydaje się nam, że lekko pobłądziliśmy w tych korytarzach. Człowiek, który nas tu doprowadził, zdążył się ulotnić, zanim załatwiliśmy formalności przejęcia więźnia. Możecie nam wskazać najkrótszą drogę do wyjścia?
Offline
Kapłan chwilę patrzył na was w milczeniu i wymienił spojrzenie ze swoim towarzyszem obok siebie. W końcu się odezwał:
- Do końca tym korytarzem, potem w prawo i schodami na górę. Potem najkrócej przez kuchnię i w prawo aż do sali głównej. A kogo prowadzicie jeśli wolno spytać?
Offline
- Osoba ta ma ścisły związek z mutacjami, jakie pojawiły się na ulicach miasta. Nic więcej nie możemy powiedzieć. Dzięki za pomoc. Niech Ulryk wam błogosławi!
Odwracam się do swojej drużyny.
- Ruszamy! I tak dużo czasu zmitrężyliśmy.
Nie zatrzymując się po drodze, podążamy tak, jak nam objaśnił kapłan.
Offline
Użytkownik
Pomagam iść Hofferowi i panuje nad twarzą. Zaraz wolność... nareszcie.
Offline
Uff... Przysiąc mógłbym, że już po nas. Ten mag umie kłamać... nawet nieźle. Cóż... to jeszcze nie koniec, prawda? Zbyt łatwo poszło... Idę dalej, wraz z resztą.
Offline
(Marcus, postaraj się na ten jeden post na dzień... ostatni twój post jest z wczoraj pisany w samo południe.)
Ruszyliście korytarzami tak jak wam mówiono. Robi się tu tłoczno, coraz więcej kapłanów chodzących, spieszących się gdzieś. Nikt was na szczęście nie zacze...
- Hej wy! Zaczekajcie no! - głos za wami.
Offline
- Nie zatrzymujcie się w żadnym wypadku - mówię cicho do towarzyszy - Idźcie do wyjścia, jak opisał kapłan.
Sam zwalniam i odwracam się, by sprawdzić, kto nas chce zatrzymać.
Offline
Trzymany w dłoniach nóż przekładam w dłoniach by był w pozycji do rzutu. Czekam na rozwój wydarzeń.
(Sorry. Ciężko mi ostatnio wchodzić na forum.)
Offline
Użytkownik
Robię to co każe Jonathan.
Offline
(Nawet więcej, mości panie, nawet więcej.)
Kładę dłoń na rękojeści miecza. Głupi odruch, lecz... człowiek się od razu lepiej czuje. Bezpieczniej. Idę, powoli, lecz pewnie. Nasłuchuję przy tym, z lekkim lękiem starając się wyłapać ciężkie, okute żelazem buty i złowieszczy głos Liebnitza... może jednak nam się poszczęści?
Offline
Tylko Jonathan odwrócił się i zobaczył dwóch innych kapłanów zmierzających powoli w jego kierunku. Obaj mają zacięte miny. Zbliżają się. A jeden z nich powoli wkłada rękę pod poły płaszcza.
Reszta z was dotarła właśnie do znanej wam kuchni w której zginął ojciec Odo.
Offline
- Tak? O co chodzi? - pytam, siląc się na spokój, choć poziom adrenaliny zaczął gwałtownie wzrastać. Mocniej ściskam kostur, gotów w każdej chwili wybić z rąk kapłana to, co wyciągnie.
Offline
- To wy jesteście tymi, którzy pomogli nam w opresji z mutantami? - spytał kapłan.
Wyciągnął dwa eliksiry leczące:
- Chcieliśmy podziękować, nie mówcie przełożonemu o eliksirach, bo jak się dowie, żeśmy z pracowni podwędzili. - puścił oczko.
Offline
Przekładam nóż ponownie w pozycji to pchnięcia ustawiając ostrze do spodu dłoni od strony łokcia.
Offline
Uśmiecham się lekko, powoli wypuszczając powietrze.
- Dziękuję wam.
Biorę eliksiry i wkładam je do plecaka.
- Niech wam Ulryk błogosławi. - kiwam głową na pożegnanie i ruszam za towarzyszami.
Offline
Otrzymujesz:
Eliksir leczniczy x 2 - obc: 10 - opis: brak
_________________________________
Jonathan dogonił grupę i przeszliście przez kuchnię. Parę razy patrzono na was dziwnie, a najbardziej dziwnie na Hoffera.
W końcu w zasięgu waszego wzroku pojawiły się drzwi wyjściowe.
Offline
-Świątynia Sigmara? Gdziekolwiek, byle dalej od tych murów...- Spoglądam na drzwi. Myślałem, że ucieczka z świątynnych podziemi będzie trudniejsza... cóż, trzeba brać, co bogowie dają.
Offline
- Opuśćmy teren świątyni, wtedy porozmawiamy. - Ponaglam wszystkich do szybszego marszu.
Offline
Wyszliście ze świątyni czując skurcze w tyłkach i z myślą, że zaraz ktoś was zaczepi. Czuliście palący wzrok kapłanów na plecach. Drzwi za wami zamknęły się głośno i odetchnęliście świeżym powietrzem...
Jest środek dnia. Widać ludzi z pochodniami, którzy biegną, jakby w szale na wschód...
- Prędko. - rzekł Hoffer wciąż związany.
Offline
Śpieszę za towarzyszami do świątyni Sigmara. Może tam w końcu odetchniemy.
Offline
Zatrzymuję na chwilę Hoffera i uwalniam go z więzów.
Offline
Użytkownik
- Jonathan, nie wiem jak ci za to dziękować - odparłem cicho z lekkim uśmieszkiem z już trochę zebranymi siłami - Hoffer, będziesz mógł iść o własnych siłach? - pytam się szeptem łowcy.
Kiedy wszyscy ruszą w kierunku świątyni, ja też idę.
Offline
(ALGROM 1/1 8 na 16 - rana w brzuchu (+ poobijania na całym ciele od pałki))
Hoffer przytaknął i ruszył za tłumem na wschód.
- Mam złe przeczucia. Ci ludzie biegną w stronę świątyni Sigmara. - rzekł idąc z wami. Algrom także ruszył za tłumem, więc idziecie całą grupą.
Offline
Idę za tłumem, przysłuchując się krzykom. Staram się coś z tego wyłapać, by zrozumieć powód wzburzenia ludu.
Offline
Użytkownik
Też się przysłuchuje pokrzykiwaniom tamtych ludzi. Idę za kompanami i obserwuje co się dzieje.
Offline
Krzyczą jakieś niezrozumiałe, wyjęte z kontekstu brednie... coś o plugawym chaośniku, który zaszył się gdzieś tam. Chyba idą go z tej kryjówki wykurzyć ogniem...
Dotarliście za tłumem do świątyni Sigmara. Tutaj... jest jeszcze większe piekło. Tłum ludzi napiera na drzwi z widłami, krzesłami, lagami w łapach. Walą pięściami i kopią.
- Wydać nam heretyka!
- Spalić go! Spalić!
- Śmierć mutantom!
- Pieprzeni Sigmaryci!
Straszny tłok i wrzask. Straż miejska stara się odepchnąć tłum, ale nie mają przewagi liczebnej.
Offline
- Nie mam pojęcia - wzruszam ramionami - Jestem pierwszy raz w tym mieście.
Offline
Użytkownik
- Hoffer - mruknąłem do niego bardzo cicho, tylko tak by on usłyszał - Gdzie tu jest tylne wejście? Nie mam zamiaru się przedzierać przez tą tłuszcze... drużyna, lepiej zejdźmy z pola widzenia... tego motłochu - mruknąłem równie cicho do reszty. Jeśli wśród nich jest jakiś obywatel, który nas widział podczas akcji z mutantką to mamy przechlapane na całej linii...
Offline
- Jest takowe wejście. - rzekł równie cicho Hoffer i skrzywił się z bólu. - Za mną!
Zaczął przepychać się brutalnie przez tłum zmierzając do zaułków na prawo od głównej bramy świątyni.
Ruszyliście za nim i trochę trwało nim Mathias pokręcił się w zaułkach. Odgłosy wrzawy się oddaliły a wy wyszliście wprost na ciasny zaułek kończący się drzwiami pancernymi. Drzwi pilnuje dwóch strażników świątynnych.
- Hofferze, dawnom cię nie widział! Jak życie? - rzucił jeden uśmiechając się.
- Nie teraz, Detlefie. Wpuść nas, ważna sprawa.
Strażnicy bez słowa otworzyli drzwi wielkim kluczem i Hoffer wszedł znikając w mroku.
Offline
Użytkownik
- Wchodzimy - powiedziałem do kompanów i idę za Hofferem.
Offline
Wchodzę do świątyni razem z wszystkimi.
Offline
Światło dzienne... ile byłem w tej świątyni? Godzinę? Dwie? Mimo to... ulga, znów wyjść. Teraz prędko, do świątyni. Idę za Hofferem.
Offline
(Powinieneś chyba czytać inne posty, Iben. Chyba, że odgrywasz postać z opóźnioną reakcją ;])
Zatrzymuję się przy strażnikach
- Co tu się dzieje? Czego żąda cały ten tłum? Nie wyglądają przyjaźnie...
Offline
- Chcą byśmy wydali jakiegoś heretyka, nie wiemy o co chodzi. - odpowiedział strażnik, ale Algrom wyczuł, że nie powiedział wszystkiego co wie.
- Ruszcie się. - zawołał Hoffer z wewnątrz do krasnoluda i Tancerza.
Offline
Z zaciekawieniem oglądam wnętrze świątyni i słucham odpowiedzi na pytanie Algroma. Wchodzę do środka.
Ostatnio edytowany przez Marcus (2011-03-17 08:14:46)
Offline
(Wiem, wiem... Byłem śpiący, kiedy tamtego posta pisałem, nie ogarnąłem reszty.)
Wchodzę do świątyni. Kiedy już znajdziemy się w środku, zagaduję Detlefa.
-Ktoś musiał podburzyć ten motłoch... Krzyczeć wystarczająco głośno. Domyślacie się, kto to?
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-17 17:51:11)
Offline
(Iben, Detlef został z tyłu jako straż, a ty już wlazłeś do środka, nie masz szans by go teraz zapytać. Czytaj te posty dokładnie)
Tylne wejście zaprowadziło was do schodów prowadzących na górę. Wyszliście wszyscy za Hofferem na drugie piętro. Jesteście aktualnie na kładkach ułożonych wokół głównej sali. Macie balustradę po lewej, a niżej główną nawę i wrota do świątyni. Wciąż ktoś w nie uderza. Słychać stłumione krzyki, które powoli zdają się cichnąć. Całe szczęście. Hoffer rzucił przez ramię:
- Podejrzewam o kogo chodzi. Kto jest tym "heretykiem".
Zaprowadził was do jednej z komnat (minęliście też celę ojca Mortena - zabitego przez Skaveny). Hoffer zajrzał do środka i zawołał:
- Fischer, na miłość boską! Udało ci się zbiec! - wszedł do środka i wpadł w ramiona trzeciego konnego o spoconej twarzy. Widać, że długo biegł wraz ze swoją tuszą...
Offline
(Argh... Wybacz, już będę.)
Nasłuchuję z niepokojem walenia do drzwi. Na pewno one wytrzymają? Motłoch może ponowić atak, chociaż... wszystko już cichnie. Oby na stałe. Kiedy już znajdziemy się w komnacie, spoglądam na ściskających się konnych. Świadomość, że ktoś jeszcze umknął jest... pokrzepiająca. Aż chce się poprowadzić odwet, oczywiście jak najbardziej krwawy. Najlepiej do samego skarbca kapłanów... Nie, opamiętaj się. Nie wszyscy są po stronie Liebnitza. Czekam, aż Fisher wydostanie się z uścisku Hoffera.
-Dobrze cię widzieć.- Uśmiecham się lekko w stronę grubego konnego, po czym przynoszę wzrok na drugiego.
-A teraz... zamieniam się w słuch, co tu się dzieje?
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-17 18:35:37)
Offline
Użytkownik
- Też chciałbym to wiedzieć - odparłem opierając się o ścianę i krzyżując ręce.
Offline
Fischer zaczął mówić:
- Wpadliśmy na trop kultystów. By nie przedłużać - przejdę do rzeczy. W kryjówce znaleźliśmy księgę... o nazwie Liber Chaotis. Rozdzieliliśmy się i Jacob Bauer zabrał księgę do swego pakunku. Od razu po wyjściu natarła na nas straż. Zacząłem uciekać, lecz tamci dopadli Hoffera ogłuszając go na miejscu. Bauera z księgą związano, zakneblowano i gdzieś poprowadzono. Kapłani Ulryka trzymają go w zamknięciu, ale chyba nie w świątyni. Co więcej znam plan Arcykapłana Ulrykan... wszyscy o tym teraz mówią w mieście. Za dwa dni odbędzie się oficjalny sąd "boży" na Placu Broni. Przed pałacem. Oskarżycielem ma być sam Liebnitz. A w składzie sędziowskim zasiadać ma komendant straży miejskiej, arcykapłanka Vereny oraz trzech Magistrów Praw.
Fischer otarł czoło z potu i podjął wątek:
- Wiedzą, że Bauer pracuje dla świątyni Sigmara. Zeznawać będzie nasz Arcykanonik. Werner Stoltz. A Liebnitz chce nie tylko publicznie stracić Bauera. On ma większe plany. Na dużą skalę. Liebnitz chce doprowadzić do upadku kultu Sigmara w całym mieście i okolicy. Chce byśmy wyszli wszyscy na heretyków i winnych tego co tu się teraz w Middenheim dzieje. Od wieków byliśmy konkurencyjną religią. Sigmar. Ulryk. Rozumiecie?
- Bogowie... - mruknął Hoffer.
Offline
- Mamy wystarczająco dużo powodów, by pokusić się o wysłanie Liebnitza do krainy Morra. Tylko... jeżeli go zabijemy, to całą winą obarczy się oczywiście wyznawców Sigmara i sytuacja jeszcze się pogorszy. Trzeba chyba znaleźć inny sposób na rozwiązanie tej sytuacji.
Offline
Użytkownik
Aż mnie zatkało. To wszystko to jeden wielki absurd... kiedy kultyści i chaos jest u bram, ludzie mimo zagrożenia jeszcze się kłócą w swoim kręgu... to idiotyczne. To jest głupie.
- Nie dość, że chaos to i jeszcze konflikt dwóch religii... - odparłem po chwili - Musimy znaleźć dowody. Każdy, dosłownie każdy szczegół jest ważny - odparłem powoli zaczynając nad nimi myśleć - Shutzmann pewnie w tej chwili jest nam nieprzychylny, kapłan Vereny i magistrowie to już w ogóle...
- Ale jeśli to sąd boży to mamy zawsze jakieś szansę - dodałem po chwili.
Offline
- Co masz na myśli, Aedzie? - spytał Fischer. - Przecież to wszystko będzie ustawione. Od deski do deski. Obmyślone. To oni mają swe dowody - księgę kultystów.
- A nawet dwie. - wtrącił Hoffer i westchnął.
Offline
Niech to wszystko... Tak, to ma sens. Dobrze zaplanowane, cholernie dobrze. I my mamy temu zapobiec. Szlag, wplątałem się właśnie w grę pomiędzy dwoma olbrzymimi kultami, z chaosem i spaczeniem w tle. Taak, tego mi było trzeba. Znów rzucić się w paszczę lwa..., no raczej wilka. Rzucam spojrzenie na drzwi.
-Powinny wytrzymać, najbliższe dwie minuty. Wystarczy, by wymyślić dobry plan.- Uśmiecham się, opierając się o ścianę. Dobrze... teraz trzeba zacząć myśleć.
-Więc... Przydałoby się pozbyć tych ksiąg. Jakieś pomysły, gdzie je trzymają?
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-17 21:08:17)
Offline
- Jeżeli zaatakujemy tych ludzi na zewnątrz, to damy pretekst tłumowi do spalenia świątyni. Wydaje mi się, że nie tłum jest naszym największym problemem. Żeby uratować Bauera, trzeba mieć jakieś dowody na jego niewinność.
Offline
- Ale jakie to mogą być dowody? O naszych działaniach wiedział właściwie tylko Liebnitz. On dał nam też pisemne pełnomocnictwo, jednak łatwo może pokazać, że pismo sfałszowano i to będzie dowód naszej winy, że działaliśmy na rzecz chaosu podając się za pomocników Ulrykan.
Myślę chwilę.
- A księgi? Wątpliwe byśmy je wykradli. Sami widzieliście jaką Liebnitz ma obstawę, a położenie książek jest nam nieznane. Liebnitz raczej nie trzyma ich bez odpowiedniego nadzoru.
Offline
- Tłum to nie problem. Już słychać jak się uspokajają. - rzekł Hoffer zamyślony głęboko nad waszymi słowami.
W tym momencie do komnaty wpadł jakiś sigmaryta.
- Arcykanonik wzywa przed swe oblicze. - rzekł szybko.
- Już idziemy. - odpowiedział Hoffer skinąwszy głową. - Pospieszmy się. - rzucił do was i ruszył do wyjścia.
Offline
Następny arcykapłan? Pięknie. Cóż, może ten w końcu coś zapłaci..., albo przynajmniej nie wtrąci do lochów.
-No dobrze, idziemy?- Rzucam, po czym idę za Hofferem.
Offline
Wróg naszego wroga, powinien być naszym przyjacielem. Z tą nadzieją idę ze wszystkimi na spotkanie.
(Co się stało z moją księgą "Liber Mutandis"? Każdy znalazł cały swój ekwipunek, ale czy księga również tam była? Czy mam ją wykreślić?)
Ostatnio edytowany przez Ravin (2011-03-18 00:29:10)
Offline
Kiwam głową potakująco na wiadomość o audiencji po czym ruszam z resztą przed oblicze Arcykanonika.
Offline
(rozumiem, że Aed również poszedł z wami a nie został)
Wyszliście wraz z Fischerem i Hofferem z komnatki kierując się wgłąb świątyni. Wkroczyliście w końcu do sporego gabinetu Arcykanonika - przywódcy całego kultu Sigmara w Middenlandzie. Człowiek ten okazał się być w miarę wysokim, żwawym sześćdziesięciolatkiem o suchej, chudej twarzy. Ma krzaczaste, siwe brwi, łysą głowę i spore, siwe bokobrody przechodzące we włosy nad uszami. Widzicie, że nosi bogatą szatę arcykapłańską i pod nią jakąś zbroję chroniącą korpus. Przy pasie ma przytroczony młot. Na szyi spory wisior z symbolem komety z dwoma ogonami.
- Fischer. Hoffer. - kiwnął im głowami witając. Oni powitali go także i arcykanonik spojrzał na was:
- A więc to wy przynieśliście ikonę Sigmara do nas, odzyskaliście mosiężny czerep, usunęliście Skaveny i pomogliście z tymi studniami. Jak widzę, nie narzekacie na brak zajęć... Dobrze was poznać, moi drodzy. Zwę się Werner Stoltz. A wy jak się zwiecie? - uniósł podbródek nasłuchując.
Offline
- Jestem Jonathan Braun, mag ognia. Do Pańskich usług.
Pochylam głowę w geście czci.
Offline
Użytkownik
- Aed ran'Baire, hierofant - odparłem kłaniając się - I chciałbym po tej rozmowie pogadać z panem na osobności o ile będzie czas. Nie zajmę go długo.
Ostatnio edytowany przez Craig Un Shalach (2011-03-18 13:33:45)
Offline
Kłaniam się Arcykanonikowi.
-Leonard Himmler, honorowy członek rodziny Mordhedów. Dziękuję za udzielenie nam schronienia.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-18 16:09:15)
Offline
Arcykanonik każdemu z was kiwał głową robiąc niewielki ukłon gdy się przedstawialiście. Większość z was zauważyła, że człowiek ten przywiązuje dużą wagę do etykiety. Więc dobrze gdybyście i wy tak samo zrobili. Spojrzał też na Av Fena, który się nie przedstawił. Zatrzymał na chwilę na nim wzrok i znów wrócił do reszty:
- Usiądźcie proszę. - wskazał rząd krzeseł przed jego biurkiem. Sam usiadł na swoim krześle i zawołał po wino.
Szybko nalano wam czerwonego wina do pucharów i Werner zaczął mówić:
- Cóż, będziemy mieli jeszcze więcej roboty. Proces łowcy czarownic z kultu Sigmara to doskonały pretekst do pokazania nas w złym świetle. Znając Liebnitza, postara się on by to wykorzystać jak najlepiej... A atmosfera w mieście sprzyja szukaniu winnych, rozumiecie sami. I to takich, których można schwytać, a nie jakichś tam skradających się po nocach kultystów...
- Jeśli nie ocalimy Bauera. - przerwał mu Hoffer. - Tamci spalą go na stosie...
- Mathiasie. - arcykanonik rzucił mu ostre spojrzenie. - Nie tylko jemu grozi śmierć. Jeśli myślisz, że uda ci się go ocalić przed procesem dokonując jakiegoś zuchwałego, bohaterskiego czynu - to wybij sobie to z głowy. To dotyczy również was. - przeniósł spojrzenie na waszą szajkę, a Hoffer wbił wzrok w swój kielich.
- Na Bauerze to się nie skończy. - podjął Stoltz. - Jeśli uznają go za winnego, wina spadnie na Ordo Fidelis.
Tym razem Algrom i Aed drgnęli nieznacznie. Ordo Fidelis. Zakon Wierności. O. F.
- Do wezwań tłumu dołączy straż pragnąc byśmy wydali i Fischera i Hoffera. A może i was także. Jeśli nikogo nie wydamy mimo nakazu Shutzmanna... to Liebnitz z przyjemnością wyśle gwardię Teutogenów... oczywiście po pretekstem przestrzegania prawa. Wtedy powywieszają nas lub spalą, nawet jeśli będzie to oznaczało zrównanie świątyni Sigmara z ziemią...!
Zapadła cisza. Całkowita. Werner po chwili zapatrzył się w swoje wino i zaczął znów mówić:
- A to byłby dopiero początek. Upadek tej świątyni będzie sygnałem dla Ulrykan w Middenlandzie i na północy do napiętnowania całej reszty Sigmarytów piętnem Chaosu. Imperator będzie musiał zareagować i doprowadzi nas to do wielkiej wojny domowej. Sami możecie wywnioskować jak zareaguje Chaos gdy zobaczy, że zabijamy się nawzajem. Co wtedy stanie się z resztą Starego Świata? - uniósł na was wzrok.
- Proces musi się odbyć, a Bauer musi zostać uniewinniony. W przeciwnym razie będę musiał wydać i Hoffera i Fishera na śmierć. Ordo Fidelis zostanie obwołane heretykami i wyrżnięte w pień.
Napił się wina i dokończył:
- Cóż... sprawy chyba nie mogły nabrać gorszego obrotu.
Offline
Siadam na krześle, po czym upijam niewielki łyk wina. Słucham Arcykanonika, coraz bardziej się niepokojąc. Liebnitz będzie chciał naszych głów. To pewne. Za dużo wiemy...
- Ojcze, proces będzie od początku do końca ukartowany. Liebnitz zapewne obsadzi ławy swoimi prawnikami. Dowody nie zdają się na nic, jeśli sędzia od początku zna wyrok.- Musi być jakieś wyjście. Cholera, zawsze jest.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-19 13:07:25)
Offline
Popijam wino, przysłuchując się rozmowie.
- Jeżeli Bauer ma zostać uniewinniony zgodnie z regułami procesu, to potrzebne są dowody jego niewinności lub świadkowie, którzy to potwierdzą.
Offline
Użytkownik
Słucham uważnie wszystkich słów. Jest źle, nawet fatalnie. Już nawet nie ufam kapłanowi Verenie, moje spółkowanie, dość bliskie, z kapłankami innego zakonu utwierdziły mnie w kompletnym przekonaniu, że korupcja i totalne bezprawie jest dosłownie wszędzie. Nie odzywam się na razie. Próbuje wymyślić jakiś sposób na obronę łowcy czarownic. Próbuje złożyć do kupy wszystkie informacje, które by pomogły w obronie. I próbuje wymyślić jakiś taktyczny wybieg dający jakieś szanse w ten nierównej rozprawie. W końcu studiowałem trochę prawa...
Offline
-Przydałoby się sprawdzić, kto konkretnie będzie sędzią. Może udałoby się któremuś z nas z nim po rozmawiać. Co do dowodów... musiałyby być mocne i nie do podważenia. Liebnitz zatarł za sobą wszystkie ślady, musimy mieć coś więcej, niż tylko nasze zeznania.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-19 15:24:24)
Offline
- Zgadzam się z Jonathanem i Leonardem. Rozumiem jednak, że tym razem obracamy się jedynie w świetle prawa? To znaczy, zastraszanie i tego typu akcje nie wchodzą w grę? - rozglądam się po towarzyszach - To znacząco komplikuje sprawę...
Zastanawiam się przez chwilę
- Wiadomo, że chcemy uniknąć wojny między zakonami. Ale świątynia Sigmara musi być na to przygotowana. Na pewno macie w zanadrzu coś, o czym nie każdy musi lub chce wiedzieć, czy nie mam racji?
Offline
- Zwę się Av Fen'Neal, tancerz wojny. Mnie również ciekawi wasz plan.
Dopełniam formalności teatralnym ukłonem, a potem siadam na wyznaczonym miejscu.
Offline
Stoltz zabrał głos:
- Nie wszystko będzie ukartowane. Shutzmann na pewno nie pracuje z Liebnitzem. Arcykapłanka Vereny także. Tego jestem pewien. Co do magistrów - nie mam pojęcia. To przypadkowe urzędasy. Musicie znaleźć dowody na to, że Hoffer faktycznie zabił kilku kultystów, odnalazł ich kryjówkę, odnalazł zakazaną księgę i oczywiście na to, że księgę tę chciał oddać odpowiednim władzom. To nasza jedyna deska ratunku.
Spojrzał na Hoffera i Fischera.
- Ordo Fidelis zbyt zwraca teraz na siebie uwagę. - wrócił wzrokiem na was. - A ja wiem na co was stać, gdyż już to pokazaliście. Musicie udać się do gospody "Pod Mieczem i Korbaczem" przy północnym murze i znaleźć te dowody działalności kultystów. Potem przynieście je do mnie. A jeśli... nie zdążycie lub coś was opóźni, a proces już się zacznie - natychmiast przynieście wszystko na Plac Broni. Macie niewiele czasu i czas nagli.
Oparł się o siedzenie krzesła i wypuścił powietrze patrząc w sufit.
- Wesprę was dwudziestopięcioma koronami i podleczę jeśli sobie tego życzycie. Znam dobre zaklęcia. - nalał sobie więcej wina do kielicha.
Offline
Użytkownik
Wyrwałem się z zamyśleń. Może i jest szansa jednak... jak tak wygląda teraz sprawa.
- Będziemy wdzięczni za każdą pomoc - odparłem i skłoniłem się - Szczególnie za możliwość leczenia.
- My też musimy znaleźć dowody na naszą próbę rozpracowania kultu - dodałem - Jeśli się nie mylę, Hoffer, Fisher i Bauer znaleźli kryjówkę kultystów Khorne'a. My - Tzeentcha - skrzywiłem się.
Offline
Werner Stoltz przemówił:
- Będziemy musieli to rozegrać. Liebnitz nie może was zobaczyć na tej rozprawie. Na pewno będą wielkie tłumy. Jeśli znajdziecie jakieś dowody - będziecie musieli przekazać mi je w jakiś sposób... z ukrycia.
Spojrzał na was przenosząc wzrok z kielicha.
- Powtarzam: niech was Liebnitz nie wykryje. Żadnego zwracania na siebie uwagi przed procesem. Jeśli zostaniecie powołani na świadków przeze mnie - wtedy jesteście bezpieczni i będziecie mogli wystąpić i mówić o kultystach w Middenheim.
Offline
Rozbiliśmy kult Khorna i Tzeentcha... a tych bogów jest chyba czterech? Hmm... ciekawe, czy coś zostawiliśmy.
-Jakie to mogą być dowody? Odciski butów w kryjówce? A może nakłonimy jakiegoś martwego kultystę, żeby zeznawał?
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-19 22:07:52)
Offline
Hoffer się wtrącił patrząc na Leonarda:
- Bauer był ciężko ranny kiedy złapali go strażnicy. Musiało dojść wcześniej do ostrej walki, a on uciekał z księgą Chaosu.
Zrobił pauzę i dodał:
- Nie rozumiesz? Pod tą karczmą wciąż są kultyści. Albo coś gorszego.
Stoltz dodał od siebie:
- Muszą. Po prostu muszą tam być jakieś dowody świadczące o tym, że Bauer walczył w imię Sigmara i zabił kultystów.
Offline
- W takim razie chyba nie pozostaje nam nic innego, jak ruszyć do tej karczmy i przeszukać ją dokładnie.
Dopijam swoje wino.
Offline
- Zgadzam się z magiem. Czas ruszać. Najlepiej zrobić to zaraz po uleczeniu. Czasu jest niewiele.
Przytakuję.
Offline
-Myślicie, że żywi kultyści będą bardziej wygadani? Niech wam będzie...- Dopijam wino. Żywi mają jeszcze to do siebie, że dociera do nich mniej argumentów... no i rzadziej się uśmiechają. Zwracam się do arcykanonika.
-Czy to wszystko, ojcze, co chcesz nam przekazać?
Offline
- A co z kryjówką, którą oczyściliśmy my? - pytam jeszcze - Może tam podłożymy jakieś dowody? Miejsce akcji jest już przygotowane, spaczeń w beczkach ciągle tam czeka. Wystarczy wbić broń Bauera w ciała kilku kultystów i dowody mamy jak na talerzu.
Offline
Arcykanonik szybko potrząsnął głową na słowa krasnoluda:
- To zbyt duże ryzyko. Jeśli wyjdzie na to, że oszukaliśmy by pomóc sobie w tej kłopotliwej sytuacji - wtedy sprawy się bardziej skomplikują. Lepiej nie wspominajcie o kryjówce, którą odkryliście. A teraz pozwólcie, że was uleczę.
Stoltz podszedł do najbardziej rannych z was i szepcząc kapłańskie zaklęcia uzdrowił tyle ile był w stanie...
(oto wasza nowa żywotność:
1. AED 1/1 8 na 14 - dziura w plecach koło nerek
2. ALGROM 1/1 10 na 16 - dziura w brzuchu
3. JONATHAN 2/2 14 na 14
4. LEONARD 3/3 10 na 12
5. AV FEN 2/2 6 na 13 - poharatana bełtami twarz
(Jeśli przy kimś z was są opisy ran - pamiętajcie o odgrywaniu. Ale bez przesadyzmu zbytniego :))
Offline
Po leczeniu pomacałem palcami po ranach na twarzy. Miałem nadzieję, że znikną.
- Dziękuję...
Wydusiłem odpowiedź w zamian za leczenie.
Offline
Dotykam swojego ramienia. Wreszcie... zdejmuję swój zapewne już lepiący się od brudu i krwi bandaż.
-Stokrotne dzięki, ojcze. Nie wiem, czy mamy szansę zwyciężyć w tej rozprawie, ale dołożymy wszelkich starań. Jak sądzicie, czy powinniśmy się obawiać patroli straży? Liebnitz mógł ich zawiadomić. Jeśli tak... nie możemy chodzić po ulicach spokojnie.
Offline
- Po prostu nie zwracajcie na siebie zbytniej uwagi. Straż o was nie wie, a raczej pamięta co dla nich zrobiliście. Nie obawiajcie się, że ujrzycie jakiekolwiek listy gończe ze swoimi podobiznami w mieście.
Offline
- Dobre i to, że nie będziemy musieli przemykać niczym szczury w kanałach.
Offline
Rana na brzuchu pozostała. Trudno, trzeba będzie to przetrzymać.
- Wydaje mi się jednak, że dalej musimy uważać na ludzi Leibnitza. Oni mogą nas rozpoznać, w końcu jesteśmy dość... charakterystyczną grupą.
Offline
Wstaję i skłaniam się nisko.
- Racz mi wybaczyć, ale... Czy nie znalazłaby się gdzieś w waszych zapasach choć jedna mikstura lecznicza? Wolałbym być w pełni sił gdyby doszło do konfrontacji.
Uśmiecham się niezręcznie.
Offline
Jesteśmy w przededniu wojny domowej, a jaśnie arcykanonikowi nadal chce się liczyć korony... No cóż, byleby potrafił je liczyć przy wypłacie. Właściwie, gdzie te dwadzieścia pięć koron? Ech... czemu etykieta wyklucza zadanie najistotniejszych pytań? Ważę kielich w dłoni, czekając na resztę.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-20 23:09:05)
Offline
- Wezmę dwie jeśli pozwolisz. Komu mam uiścić zapłatę?
Pytam grzecznie, lecz wgłębi poirytowany takim obrotem sprawy.
Offline
Nie mogę uwierzyć! Ważą się losy świątyni, być może i całego kultu Sigmara w Middenheim, a ten starzec targuje się o kilka sztuk złota za mikstury. Co za skąpiec. Dałby je nam jako zadośćuczynienie za krew, którą niewątpliwie znowu przelejemy, walcząc z kultystami.
Offline
Użytkownik
Patrząc na targowanie się tancerza z arcykanonikiem moje usta uformowały się w wąską, prostą linię. Byłem totalnie tym zdegustowany.
Po tym całym bałaganie idę do aptekarza i kupuje zestaw leczniczy...
Offline
Wręczam kapłanowi sześć złotych koron i czekam na mikstury.
Offline
Zgodnie z poleceniem arcykapłana, po prostu sobie idę. Kolejna misja do wykonania, ani chwili odpoczynku... Krasnoludy są wytrzymałe, ale w końcu ile mogę jeszcze tak ciągnąć. Nie słyszałem jeszcze, żeby towarzysze na coś narzekali, toteż sam trzymam gębę na kłódkę. Po prostu wychodzę razem ze wszystkimi.
Offline
Na odchodzącego krasnoluda wpadł w drzwiach jakiś sigmaryta:
- Arcykanoniku! Sędzia przeniósł proces! Odbędzie się jeszcze dziś, za godzin parę!
Stoltz poderwał się z krzesła blady.
- Nie zdążymy z dowodami! - spojrzał na was. - Spieszcie się moi drodzy!
Offline
Kłaniam się Arcykanonikowi i wychodzę z jego komnaty. Zatrzymuję się przed bocznymi drzwiami i czekam na resztę.
Offline
Użytkownik
Wychodzę tuż za Jonathanem. Mam już tego wszystkiego po dziurki w nosie... ale od tego zależy istnienie kościoła Sigmara...
Offline
Pod nosem oburkuję coś w stylu "już zapierdalamy, wasza wspaniałość" i opuszczam komnatę. Cholera, gdyby nie uratowali nas przed mutantami, dałbym mu umrzeć. Ale mamy dług i nadeszła pora, aby go spłacić.
Offline
Śpieszę za towarzyszami w drodze wypijając jedną z mikstur leczniczych.
Offline
(odpisz sobie miksturkę. Już masz 11 hp)
(Iben, co jest, że od dwóch dni nic nie napisałeś?)
Wyszliście tylnym wyjściem na zewnątrz. Jesteście teraz w zaułkach przy świątyni Sigmara. Tłum ucichł, a do dzielnic północnych stąd jest niedaleko. Nie wiecie jednak gdzie jest ta karczma...
Offline
- Jak wynika ze słów Arcykanonika, ta gospoda znajduje się gdzieś przy północnym murze. Ruszajmy w tamtą stronę. Dopytamy się w okolicy dokładniej.
Offline
Użytkownik
- Mam złe przeczucia - dodałem krzywiąc się i masując ranę po postrzale w plecy - Lepiej będzie jak nie będziemy się rzucać w oczy. A tym bardziej dopytywać.
Offline
(Już... już jestem.)
Chciałem sobie parę godzin odpocząć, ale... trzeba działać. Spoglądam na swoje zapewne już mocno sponiewierane ubranie. Plamy krwi, rozdarcia, powygniatane jak tylko się da. Jeszcze wczoraj to kupiłem! Spieszę za towarzyszami, przy okazji sprawdzając, czy wszystko mam ze sobą, Sztylet, miecz... miecz Hoffera. Szlag... oby w najbliższym czasie go nie potrzebował. Trudno, oddam, przy najbliższej okazji. Równam się z towarzyszami, mówię przyciszonym głosem.
-Słuchajcie... powinniśmy zacząć zastanawiać się, co zrobimy, jeśli wszystko się spieprzy. Jeśli nic nie znajdziemy w kryjówce... proponuję szybko opuścić miasto. Bez dowodów nic nie wskóramy, a jeśli stawimy się na proces, zakują nas w kajdany.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-23 18:26:47)
Offline
Idąc przed siebie mieliście Ogrody Książęce, Pałac i całą dzielnicę Palast po swojej prawej stronie. Dotarliście do wielkiego placu broni, na którym trwają przygotowania do procesu. Widzicie trybuny, wielkie krzesła dla sędziów. Strażnicy szybko zajmują się ogradzaniem Placu barierkami ze sznurów. Pewnie po to by wściekły tłum nie wdarł się na plac. Po lewej, vis a vis Placu minęliście Świątynię Vereny. I tak trafiliście do Nordgarten, dzielnicy północno-zachodniej. Jeden z was już trochę zna tą dzielnicę... tutaj pilnował studni...
Offline
- Przydałyby się jakieś ciuchy na zmianę...
Kupioną jakiś czas temu chustę zawiązuję na głowie. Wolę by moje farbowane włosy nie rzucały się w oczy.
- Ale szkoda na to czasu. Mogę pośpieszyć do magazynów by przynieść łachmany, jednak w bogatych dzielnicach jak ta będzie to przeciwność...
Biłem się z myślami.
Offline
- Zrozumcie, że nie mamy czasu na żadne przebieranki. Musimy zdążyć przed rozpoczęciem procesu. Całe miasto tym żyje i ma gdzieś, że kilku cudaków włóczy się, szukając karczmy.
Zatrzymuję jakiegoś przechodnia i pytam o drogę do karczmy "Pod mieczem i korbaczem".
Offline
Kiwnąłem do Jonathana głową przytakując jako porozumienie na informację o karczmie. Ruszyłem natychmiast we wskazanym kierunku.
Offline
Ruszam wraz z resztą. Całe miasto już wie, że tam była kryjówka? Pięknie... Może faktycznie ucieczka stąd będzie najlepszym pomysłem? Cóż...nie będę uprzedzał faktów. Może faktycznie coś znajdziemy. Byleby to coś nie było w stanie zmasakrować nas na ulicy... lecz w sumie nawet dobre i to.
Offline
Idę ze wszystkimi we wskazanym kierunku. W końcu to chyba nic dziwnego, zatrzymać się przed karczmą.
Offline
(źle zrozumiałeś. Plugawe gniazdo znaczy tyle co podła speluna, a nie gniazdo (dosłownie) kultystów. Nikt nie wie, że coś tam jest)
Dotarliście pod karczmę. Drzwi ma po środku długiej ściany. Okno po lewej, okno po prawej od drzwi. Jednopiętrowa i zaniedbana.
Offline
- Jakiś plan? - spoglądam na towarzyszy - Czy wchodzimy do środka i zabijamy wszystko, co się rusza?
- Sądząc po minie krasnoluda, to wybrał tą drugą opcję - dorzucam po chwili.
Offline
Użytkownik
- Wchodzimy, przeszukujemy, ewentualnie zabijamy i wracamy. Czasu dużo nie mamy na infiltrację - odparłem do Jonathana przyglądając się karczmie.
Offline
Dobra. Teraz byle nie dać się podziurawić bełtami.
-Ruszajmy.- Mówię cicho, po czym podchodzę do drzwi karczmy, nasłuchując i wypatrując zagrożenia. Opieram dłoń na klamce. Rzucam spojrzenie do tyłu, czy moi towarzysze są za mną. Wyciągam miecz, biorę wdech. Otwieram drzwi, trzymając broń w pogotowiu. Nie wchodzę od razu, wpierw staram się wzrokiem ogarnąć pomieszczenie, w razie czego odskakując. Jeśli będzie bezpiecznie, wchodzę.
Ostatnio edytowany przez Iben (2011-03-24 18:58:18)
Offline
- Gotowy do akcji.
Kiwam głową i chwytam za rękojeść katany wyjmując jej ćwierć z pochwy.
Offline
Zagłębiliście się w półmroku karczmy, a drzwi za wami zatrzasnęły się z trzaskiem. Przeznaczenie rzuciło was w wielki wir wydarzeń, a zamknięte drzwi karczmy za wami zamknęły kolejny rozdział w waszych życiach...
Koniec kolejnego rozdziału!
(Zapraszam po PD na gg / pw )
Offline
(A nie możesz po prostu każdemu wysyłać na PW po informacji zamieszczonej tutaj?)
Offline
(Nie, bo to wasza sprawa czy chcecie awans czy nie chcecie. Chcę z każdym pogadać, więc poczekam do pojutrza na gg. Jeśli się ktoś nie zgłosi - to kontynuujemy bez jego awansu)
Offline
(Tylko bez takich, że nikt się nie zgłaszał! Sprawdź sobie w archiwum gg. Posta zamykającego rozdział zamieściłeś 24 marca o godz. 22:41. Napisałem do ciebie na gg "Jestem, Mistrzu" w niecałą godzinę po tym, bo o 23:23. Nie odpisałeś i winisz mnie za to?)
Offline
Offline
(Gotowe!)
Offline
Użytkownik
(Im ready!)
Offline
Offline
Drzwi za wami zamknęły się z cichym trzaskiem. Weszliście wszyscy do karczmy "Pod Mieczem i Korbaczem". Panuje tu półmrok. Niewielu to gości. W sali jadalnej brak stołów i krzeseł. Wszyscy stoją, piją, gadają i śmieją się. Niezły tłok. Za szynkwasem vis a vis drzwi wejściowych widzicie karczmarza o bardzo, ale to bardzo brzydkiej i szpetnej twarzy. Tłuste czarne włosy zaczesane są na bok. Mnóstwo blizn. Prócz drzwi wejściowych widać też drugie. Na boku lady. Są lekko uchylone. Za ladą, a dokładnie za karczmarzem na podwyższeniu stoją beczki pełne trunków. Nikt nie zwraca na was uwagi. Na szczęście.
Offline
Idę powoli wzdłuż ściany i zatrzymuję się w połowie drogi do drugich drzwi. W miarę dyskretnie ale dokładnie przyglądam się karczmarzowi. Jeżeli naprawdę mają tu kryjówkę kultyści, to na pewno nie dzieje się to bez wiedzy karczmarza. Wypatruję jakiegoś symbolu kultu, tatuażu na jego ciele.
Offline
Podchodzę do lady baru. I patrzę karczmarzowi w oczy bez oznak obrzydzenia dla jego szpetnej twarzy.
- Interes się kręci? Jaki wasz najlepszy trunek?
Offline
Użytkownik
Rozglądam się po karczmie. Potem przyglądam się karczmarzowi. Z tego co mi było wiadomo, wyznawcy Khorne'a to wojownicy, więc i blizny mieć musieli... ale to jeszcze nie był dobry argument. Więc szukam znaków charakterystycznych dla tego kultu. Po karczmie, po ludziach, po barmanie zachowując dyskrecję.
Offline
Chowam miecz. Dziwne. spodziewałem się kryjówki obsadzonej uzbrojonymi fanatykami, gotowymi gorąco przyjąć gości. Zwykła, parszywa melina. No, może poza krwawymi kaplicami na zapleczu... Patrzę po gościach. Zamaskowani chaoci? I to możliwe...
Offline
- A kręci, kręci. Czego wy tu, nieznajomi? - spytał opryskliwie elfa, a elf w tym momencie zauważył coś ciekawego. Niektóre blizny na ciele karczmarza są świeże...
- A ten co się gapi? - dodał wskazując podbródkiem na patrzącego się Jonathana.
Reszta z was popatrzyła po klientach. Najemnicy, rozrabiaki miejskie. Żadnej szlachty. Żadnej skrajnej biedoty.
Offline
Podchodzę do lady i staję obok Tancerza.
- Jest interes do ubicia. Można nieźle zarobić. Zastanawiam się tylko, czy można ci zaufać.
Offline
Zastanawiam się, czy nie wyrąbać ich wszystkich w pień. Rękę kładę na rękojeści młota
- Usiądźcie panowie i nie sprawiajcie sobie kłopotu - mówię w ich stronę i odwracam się do karczmarza - Ciężko musi się prowadzić taką karczmę. Bez obrazy, ale widać, że twoi klienci nie zawsze zachowują się - patrzę na jego blizny - spokojnie.
Offline