... gdy nie działa główne forum Warhammer PBF
- Płyniemy dobrze! - odkrzyknął tileańczyk i trzymając się desek patrzył przed siebie.
Wiosłowałeś, brzeg się oddalał. Na szczęscie zbyt dużych fal nie ma. Woda mimo to zalewa co chwilę pokład i spływa po deskach znów w ciemną toń.
Offline
Rodrigo jednak się nie mylił. To była dobra pora mimo lekkiego śniegu pruszącego na głowy. Fale lekko bujały tratwą. Ląd przed wami zdawał się trwać - jak na złość - w miejscu, a morskie powietrze chłodziło wam płuca subtelną nutką soli.
________________________________________________
_________________________________________________
________________________________________________
...
Uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową. Nie wiesz co to miało znaczyć i jak to zinterpretować.
W końcu coś miał już powiedzieć ale zamilkł.
Offline
Uśmiecham się w duchu. Nareszcie zrozumiał.
- Faktycznie, lepiej nie ryzykować. Ale nic na siłę, musisz się z tym pogodzić zanim ją... oddzielimy. Żebyś nie zrobił czegoś głupiego.
Biorę głęboki wdech
- Choć, wracajmy do fortu.
Offline
(Jako, że nie raczyłeś wstawić tu swojej karty postaci z tamtego forum to teoretycznie nic przy sobie nie masz)
Dotarliście pod dom przy koszarach. Przybiegł do was ten chłopak co lekko szprecha w staroświatowym.
Offline
Weszliście do medyka. Ten na wasz widok uśmiechnął się, ale chyba przypomniał sobie o ręce tileańczyka bo stał się nagle ponury.
Rodrigo drżącym głosem przemówił, zapominając, że tamten nie zrozumie:
- M-mam usiąść gdzieś, tak? Gotowy jesteś medyku? - rozejrzał się po otoczeniu.
Offline
- Daj znać, kiedy stracisz czucie - mówię niepewnie do Rodrigo. Na piłkę patrzę trochę ze strachem. Cholera, widziałem dostatecznie krwi, żeby nie zwracać na nią uwagi, ale odpiłowywanie ręki to zupełnie inna bajka!
Offline
Rodrigo zagapił się w sufit żyjąc we własnym świecie. Napar działa... lecz coś czujesz, że takie lekarstwo nie jest tu zbyt powszechne i będzie to was drogo kosztowało. To jak zaciągnięcie dużego długu.
Medyk podszedł i szmatką natarł rękę tileańczyka. Potem piłę od dołu. Usiadł wygodniej i spojrzał na ciebie. Podrapał się po głowie i spojrzał na drzwi. Uniósł pytająco brwi.
Offline
Chwilę patrzył na ciebie a potem poważnie skinął głową.
- Hurgar... - jęknął Rodrigo. - Przecież... no wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Chyba chciał cię złapać za przedramię, ale pasy mu nie pozwoliły.
Offline
Medyk już miał ciąć, ale sobie coś przypomniał. Poszedł i wrócił z kawałkiem miękkiego drewienka. Wsadził go w usta tileańczyka. Ty zaś widzisz w jego oczach łzy strachu.
Spojrzałeś na szafkę w kącie pomieszczenia i usłyszałeś mlask ciętego mięsa. Rodrigo się naprężył.
Offline
Medyk tnie dalej. Krew płynie do naczynia podstawionego przy łóżku. Rodrigo drze się, rzuca i płacze z bólu. W końcu piła z mlaskiem wyszła z drugiej strony i dłoń spadła do wiaderka z krwią. Z chlupotem. Rodrigo ucichł. Oddycha spazmatycznie gapiąc się wytrzeszczonymi oczami po was i po suficie.
Offline
Tamten polał spirytus na ranę a Rodrigo zaczął się drzeć jeszcze głośniej. Cały się zrobił czerwony i drga jak w napadzie epilepsji.
Medyk go szybko opatrzył i dał mu znowu coś do wypicia. Niemal wlał to w usta tileańczyka.
Offline
Niebo jest ładne, słońce pięknie świeci. Jest mróz jak cholera, coś czujesz, że jutro będzie jeszcze zimniej. Po forcie przechadzają się ludzie. Zobaczyłeś dwa wozy z towarami obok siebie. To pewnie część tej karawany, która wyjeżdża niedługo do miasta.
Offline
Usiadłeś i zamyśliłeś się głęboko w głowie mając obraz Rodrigo bez dłoni, oraz tego nowego świata w którym tak niefortunnie się znalazłeś.
(Jeśli tamte forum ci ciągle działa i jest ok to się przenosimy ze wszystkim, nie?)
Offline
(ok)
Mija powoli czas, Rodrigo pewnie odpoczywa i wymęczony śpi w najlepsze. Chłopca do zna staroświatowy także nie widać nigdzie. Jest dość nudno, a tobie w głowie wciąż siedzi ta myśl: jak zapłacicie za te wszystkie usługi...?
Offline
- Powiedz, ja i kolega chcemy pomóc. Podróż. Tragarze - cholera, mam nadzieję, że w mieście ktoś lepiej posługuje się naszym językiem. Ale chłopak i tak odwala kawał dobrej roboty. Żebym tylko miał coś, czym mogę go wynagrodzić.
Offline
Chłopak zagadał ojca, a ten klasnął w dłonie i gestykulując coś zaczął mówić do syna. Chłopak wrócił:
- Ojciec chce... ty pomoc w... - tu chłopak wydał dziwny dźwięk naśladujący coś... - by miecz ostry.
Potem pokazał ręką w powietrzu parę kółek.
Offline
(Nie powinno być to dla mnie zaskoczeniem, w końcu jestem mechanikiem...)
Kontynuuję pracę do momentu, kiedy jestem zadowolony z ostrości ostrza, którą w międzyczasie sprawdzam na kawałku własnego ubrania lub jakiejś szmaty znalezionej obok, i biorę się za następny miecz.
Offline
(jak ty jesteś mechanikiem, to Rodrigo wciąż ma obie ręce)
Zająłeś się drugim mieczem i tak mijał ci czas. Dzieciak przyniósł ci raz trochę smalcu z chlebem. Potem powiedział byś zajął się przenoszeniem kambulców do jednej z baszt - kamienie miały służyć jako środek obronny w razie ataku.
Offline
(hahaha, myślałem, że nim "rzucasz" jak Hulk czołgiem!)
Złapałeś ciężkiego skurwiela od dołu i sapiąc ruszyłeś kaczym chodem przed siebie. Raz po drodze musiałeś odpocząć. Zaniosłeś go po schodach na górę i rzuciłeś tam gdzie wskazał ci patrolujący strażnik.
Offline
Zaśmiał się.
- Zacnie. Jestem z ciebie dumny. Przejdźmy się. - wskazał głową bramę.
Wyszliście z fortu i ruszyliście wzdłuż klifu w towarzystwie dźwięku fal rozbijających się o ostre kamienie na dole.
- Chciałbym jakoś wrócić do Starego Świata. Musimy zacząć coś robić w tym kierunku. Tu... - rozejrzał się wokół. - Tu jest cicho i dziwnie spokojnie. Wszystko owiane mgłą. Nawet nie wiem czy to stały ląd, czy inna wyspa. Nie mają tu nawet portu - zapewne nie jeden statek z załogą zagubił się w tych maskujących mgłach, po czym rozpieprzył się na skałach morskich. W ten sposób chyba nie uda nam się opuścić Albionu. A jeśli nie droga morska, to jaka? Znów magia? Poszukiwania kolejnego Węzła? Co jeśli wyrzuci nas na Nippon czy do Lustrii. Tam raczej nie będzie tak sielankowo jak tu.
Offline
- Zgadzam się. Też chciałbym wrócić do domu. Ale jak? Na tratwie? Musimy dostać się do tego miasta. Tam rozejrzymy się i obmyślimy plan, co dalej. Może znajdziemy kogoś, kto płynnie mówi w Reikspiel. Wszystko zależy od tej karawany.
Offline
Jako odpowiedź po prostu pukam do drzwi. Delikatnie, nie chcę ich wyważyć. Mam nadzieję, że to chłopak otworzy.
Kiedy w końcu drzwi się otwierają, robię oczy jak kot ze Shreka i składam ręce pod głową na znak spania i jeżeli to chłopak, to dodaję
- Można spać? Nie mamy miejsca do spania.
Offline
Rodrigo też podziękował ale wylewnie. Widzisz, że rękę trzyma ukrytą pod ubraniem. Jecie sobie smacznie zupkę, która jest ciepła i pełna glonów morskich i innych owoców morza.
Po posiłku pokazano wam gdzie się położyć i poszliście w kimę...
...
Zdawało ci się, że nie minęła godzina, gdy zaczął cię budzić Rodrigo mocno potrząsając.
- Chyba zaspaliśmy. Rusz dupę...!
Offline
Cholera! Zrywam się na nogi. Rozglądam się za chłopakiem i/lub jego ojcem. Nie mam nawet nic, żeby im podziękować. Jeżeli ich nie znajduję, to trudno. Zostawiam im skóry niedźwiedzia i kozicy. Może się im przydadzą. Wychodzę na zewnątrz za Rodrigo i ruszam w kierunku karawany.
Offline
Nikogo w domu nie ma. Wyszedłeś na zewnątrz. Brr... mroźny, zimny dzień, ale bez śniegu. Po forcie pałęta się już paru zbrojnych. Widzisz karawanę za bramą, właśnie się gotują do drogi. Cztery wozy z towarami i z osiem osób łażących w okolicy. Rodrigo szybko ruszył w tamtą stronę wraz z tobą. Znany handlarz przywitał was z daleka i wrócił do wiązania jakichś węzłów na linach.
Offline
- Mam im pomagac jako... khem, zwierze juczne. Ale przynajmniej dostaniemy za to dwie te ich sztabki - opowiadam Rodrigo po drodze - Jakbym mogl, zapytalbym, czy nie maja czegos dla ciebie, ale pewnie tez dostaniesz cos do dzwigania.
Offline
- Mógłbym dbać i karmić konie czy coś. - odparł niezbyt pewnym głosem i spojrzał na juczne zwierzęta.
Podeszliście bliżej do karawany. Kupiec pokazał ci szybko na migi ruch taki jakby coś przekładał z jednego miejsca na drugie. Potem wskazał skrzynki a następnie na beczki stojące pod jednym z budynków w forcie.
Offline
Są ciężkawe, więc doszedłeś do wniosku, że dobrze byłoby je toczyć.
Podszedł Rodrigo i po położeniu beczki zaczął ją pchać nogą do przodu. Coś się w środku przelewa... a jak się wyleje - to będą kłopoty.
Offline
Dotoczyliście beczki, potem kolejne i tak minęła niecała godzina. W końcu ledwo zipiący - byliście gotowi do wyruszania. Karawana ruszyła na północny-wschód wzdłuż tego drugiego, nieznanego ci wybrzeża.
Zobaczyłeś w oddali lasy i wysokie góry. Tamci cały czas gadali i wywnioskowałeś, że miasto do którego zmierzacie zwie się dziwnie i obco. Wymawiają jego nazwę: "Penzans".
Offline
- Chyba jakieś żelastwo. Możliwe, że broń. Pewnie mają nadmiar w forcie. - odparł Rodrigo.
Parę osób spojrzało na was z zaciekawieniem słuchając tej niezrozumiałej dla nich paplaniny.
Wjechaliście po dwóch godzinach na spory trakt, którego nie widać było z murów fortu. Jest pusty, lecz szeroki i w miarę zadbany. Po lewej zaczynają się lasy, po prawej zaś klif oddalił się i ledwo słychać szum potężnych fal. Przytłacza cię ogromna, otwarta przestrzeń... to nie to co krasnoludzkie korytarze. Widzisz też, że zbiera się powoli na mgłę.
Offline
Zastanawiam się... Mgła stwarza idealne warunki na zasadzkę. Nie wiem nic o tutejszej kulturze i życiu codziennym, nie wiem, jaka jest szansa, że zostaniemy napadnięci. Na wszelki wypadek rękę trzymam jednak na młocie.
Offline
Z tego powodu nie wiem, czy sie cieszyc, czy martwic. Jezeli dobrze mi sie wydaje, musi to byc wiec miasto portowe. Latwo bedzie znalezc kogos mowiacego w Reikspiel. Ale piraci zawsze oznaczaja klopoty.
Dziele sie swoimi przemysleniami z Rodrigo.
Offline
- Już przypalił mi medyk. - odpowiedział i kontynuowaliście podróż.
Czas mijał, nogi zaczynały boleć. Już cztery godziny marszu. I jeden popas za wami. Poczęstowano też was suszonymi plastrami wołowiny i wodą. Trakt zaś nieznacznie zbliżył się do klifu i zobaczyłeś, że dalej cały czas się tak będzie zbliżał. A więc miasto portowe już niedaleko.
Offline
- Chyba się zbliżamy - mówię do Rodrigo, obserwując klif - Słuchaj. Nie myślałeś kiedyś, żeby się ustatkować? To znaczy, założyć rodzinę, zbudować dom, spłodzić syna i zasadzić drzewo? Niekoniecznie w tej kolejności.
Offline
Uniósł brwi i zaśmiał się spoglądając na ciebie i sprawdzając czy sobie z niego nie kpisz. W końcu odpowiedział:
- Bałbym się. Szczególnie, że jestem trochę wam... - spojrzał szybko na przysłuchujących się ludzi. - ... no wiesz, moskitem, krwiopijcą. Nie wiem co by się urodziło z łona kobiety. Poza tym... jeszcze nie znalazłem tej jedynej... - teatralnie uniósł dłonie i spojrzał w niebo.
Offline
Wzruszył ramionami.
- Ot taka ich zabawka. Może oddziałuje jakoś na krwiopijców. Kto wie?
Spojrzał przed siebie, a ty zauważyłeś, że karawaniarze pokazują na góry, potem na wozy, a szczególnie koła. Brzmi to jak podróż przez przełęcz górską...
Offline
Coś czujesz, że miasto pewnie jest za górami i to niedaleko. Tylko ta przeprawa... a może "tragarz" jakim teraz zostałeś na ich usługach znaczy tutaj "tragarz wozów" a nie towarów...
Góry nie są duże, ale też to nie są wzgórza. Po prostu pasmo prostopadłe do morza po prawej. Zbliżacie się powoli, a mgła zdaje się gęstnieć jak na złość. Karawaniarze ucichli. Panuje niemalże nabożna cisza, jak w klasztorach.
Offline
Zobaczyłeś naglę (po kolejnych dwóch kwadransach marszu) dziwnie głazy na polach po lewej. Są ogromne i jakby ciosane wielkim toporem. Stoją w okręgu. To na pewno jakieś pradawne miejsce rytualistyczne. Na pewno ostro wali tu magią i to na kilometr.
Offline
Cisza jest niemal namacalna...
Minęliście krąg i chyba mgła się przerzedziła. W ciągu dwóch kolejnych godzin zbliżyliście się do gór. Teraz zaczął się wnosić. Koła wozów chrobotały na małych kamykach. Mgła prawie opadła.
Offline
- Widziałem. Strasznie to było dziwne. Ta cisza. - odpowiedział powoli. - To na pewno miejsce kultu. Nie wiem czy wciąż tu coś praktykują... może to pozostałość po dawnych ludziach czy plemionach. Albo Slaanach.
Offline
(xD No to jest dość ważny element historii warhammera. Jak cię nie interesuje historia to raczej się tym nie przejmuj)
- Jaszczuroludzie. - wyjaśnił Rodrigo. - Pradawna rasa, która panowała na ziemi przed tysiącleciami. Może to pozostałości po nich?
Offline
- Ja również. Ale Slaanowie zdaję się stacjonowali w Lustrii, nie w Starym Świecie. - odpowiedział pnąc się po kamieniach pod górę.
Kupcy coś zaczęli wołać i wskazywali na spocone konie, które już ledwo ciągnęły wozy... chyba trzeba je pchać.
Offline
(-.- świetnie, napisałem długiego posta ze szczegółowym opisem, a internet mi padł. Więc będzie w skrócie)
Dotarliście do końca przełęczy. Piękny widok. Ogromna przestrzeń, pola, lasy, wzgórza. Wielkie miasto nad wielką wodą. Drogowskaz z napisem: Penzance. Widać port. Nie ma tu wysokich klifów. Sporo traktów i zabudowań wokół miasta, a w mieście wieże, baszty, mury, wieżyce świątyń, sporo domów i flagi.
Offline
- Rodrigo! - wołam podekscytowany do towarzysza, potrząsając go za ramiona i wskazując na miasto, choć chyba ślepy zauważyłby je z daleka - Mamy cholerne szczęście! To musi być tutejsza stolica! na pewno będzie tutaj ktoś z Imperium, chociażby kilku handlarzy!
Offline
- Nie drzyj się tak! - zawołał i klepnął cię w plecy, ale widzisz, że jego oczy błyszczą.
Kupcy z zainteresowaniem spojrzeli na was jak na idiotów.
- Nie sądzę by to była stolica tej... Kornwalii. - odparł jednak. - Ale się pospieszmy. Ktoś tam musi znać nasz dialekt. Musi.
Offline
W ciągu kolejnej godziny dotarliście na trakt prowadzący do bram tego sporego miasta. Przed bramą jest zajazd. Wokół domy, stodoły, szopy, pracujący na zimnie ludzie. Karawaniarze pomachali oberżyście, który się odlewa pod karczmą.
Miasto i mieszkańcy wyglądają jednak trochę... barbarzyńsko. To nie Altdorf. Tu pewnie nie ma uczonych oraz żaków na ulicach i w karczmarz. Ludzie mają na sobie grube pancerze z grubych skór i futer, większość rozrośnięta jest w barach i nosi brody (nawet kobiety :D).
Offline
Dotarliście na jakiś plac z fontanną. Karawaniarze pożegnali się z wami dając tobie sztabkę żelaza a drugą przekazując Rodrigo. Sztabka ma jakieś dwadzieścia centymetrów długości i nie jest zbyt ciężka.
Otrzymujesz:
Sztabka żelaza - obc: 5 - opis: środek płatniczy w Kornwalii.
Offline
Wschodnią część miasta zajmuje wielki port. Widać też wyraźnie, że Penzance znajduje się w olbrzymiej zatoce. Natknęliście się też na drogowskazy. Jeden wskazuje trakt i bramę miejską oraz wieś za miastem. Napisane tu jest: "Alverton". Drugi drogowskaz wskazuje na północ i także wyjście z miasta. Ten głosi: "Heamoor".
- Hm, może chodźmy do karczmy. Musimy sobie załatwić jakiś nocleg. Gubię się w tym mieście. - rzekł Rodrigo.
Offline
Wszyscy jedzą i piją. Piją chyba jakieś ale. A jedzą baraninę i jeszcze inne mięsiwa, zagryzając warzywami. Aż ci zaburczało w brzuchu.
Karczma jest typowa i prawie nie różni się od tych staroświatowych. Wysoki strop, na ścianach trofea łowieckie i malowidła. Ludzie wyglądają jak ci z ulicy. Portowcy przeważnie, rzemieślnicy i rolnicy.
Offline
Piją ale? Dziwnie to brzmi, ale w takim razie ja wezmę kufel ponieważ. Bo tym wspaniałym żarcie w stylu mojego dawnego znajomego Carlosa Shtrassbugahra zaczynam zastanawiać się, jak by tu coś zamówić. Nie wiemy przecież nawet, ile te dwie sztabki są warte...
Offline
Rodrigo poszedł do kontuaru i oparł się o niego. Pokazał na migi jak wychyla kufel i wskazał na pusty kufel od piwa stojący nieopodal. Karczmarz wybąkał cenę w swoim języku i Rodrigo położył sztabkę na stole.
Offline
- Trochę się znam na żegludze i coś czuję, że z tego portu dawno statek nie wypływał na więcej niż milę. To przez te mgły. Nigdy takich gęstych nie widziałem. I przypomnij sobie klify. Za duże ryzyko by pływać po takim terenie we mgle.
Offline
Nikogo. Wszyscy obcy, dziwni i gaworzący w obcym ci języku. Zobaczyłeś przy okazji wchodzącego do karczmy kogoś kto wygląda jak posłaniec. Podszedł do ściany i zaczął przybijać doń jakiś plakat z podobizną zarośniętej mordy jakiegoś człowieka.
Offline
- Przyjrzymy się. Jednak... nie chciałbym podpadać jakiejś bandzie na starcie w tym mieście.
Plakat został przybity i tamci oddalili się opuszczając karczmę.
Rodrigo wstał i zbliżył się do karty przypatrując uważnie.
Offline
- Coś o członku bandy piratów atakujących Penzance, tutaj jakaś nazwa własna... "Cornish pirates". Nie wiem co to Cornish. Jest nagroda za jego głowę, wysoka, ale nie napisali jaka. Niebezpieczny, zabójczy. Wiele mordów i podpaleń. Przewodzi piratom.
Offline
Wyszliście. Na dworze mróz, zimno i pada lekki śnieżek. Z portu cuchnie rybami. Ludzie chodzą, patrzą na was. Spore to miasto. Sporo tu miejsc... czujesz się zagubiony. Nie wiesz gdzie iść najpierw, a pytanie przechodni nie wchodzi w grę...
Offline
- Może do portu? - zapytał sam siebie Rodrigo i ruszył ulicą portową przyciskając kikut ręki do ciała.
Dotarliście do łuku zrobionego z kamienia nad wami i znaleźliście się w porcie. Spory. Nie różni się od tych imperialnych.
- Tileańska flaga! - wykrzyknął nagle Rodrigo wskazując na coś.
Offline
Flaga jest dziwna i w trzech kolorach: żółć, zieleń i czerwień.
Statek z flagą jest niewielki i widać, że w budowie. Mocno oberwał z działa a i ogień go trochę strawił. Kręci się tam dwóch gości w typowych dla Albionu strojach z ciężkich skór.
Offline
Rodrigo podszedł do nich i rozłożył ręce. Wykrzyknął powitanie w swoim języku a tamci wytrzeszczyli oczy i także odpowiedzieli po tileańsku. Teraz dopiero zauważyłeś ich urodę. Wyglądają jak tileańczycy i marynarze. Czyżby przypłynęli...? A może właśnie chcą odpłynąć?
Offline
- The princess is in the another castle - rzekł tileańczyk potrząsając twoją dłonią. Nie wiesz o co mu chodzi.
Po przywitaniach, Rodrigo zaczął z nimi gadać i pokazywać na statek. Rozmawiają mając cię głęboko w rzyci.
Offline
Skończyli i pożegnali się uściskami. Rodrigo wrócił i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Coś takiego. Trafili do niewoli piratów parę tygodni temu. Statek piracki ostrzelano z portu Penzance i udało im się uciec. Teraz budują okręt by się wydostać z Albionu i popłynąć do Bretonii.
Offline
- W sumie mu się nie dziwię. - odparł Rodrigo. - Pewnie się nudził w forcie. A my jesteśmy jego jedyną nadzieją na przeżycie przygody życia. - złapał się teatralnie za pierś i wzniósł oczy ku niebu.
Chłopak się zaśmiał.
Offline
- Spranie dupy to chyba najlżejsza rzecz, jaka go spotka przez tę ucieczkę - zamyślam się na chwilę - Dobrze, niech idzie z nami. Sam przecież zrobiłem to samo w jego wieku.
Odwracam się do chłopaka
- Teraz jest nas trzy - mówię i uśmiecham się szeroko. Trzeba będzie podszkolić jego język.
Offline